poniedziałek, 5 stycznia 2015

[latino] Laguna Colorada czyli żegnamy dzień na czerwono.

Latino - cz. 34
18  września 2014
Laguna Colorada czyli żegnamy dzień na czerwono.

Dzień powoli miał się ku końcowi. Na koniec zajeżdżamy nad Lagunę Colorada. To chyba najbardziej znane miejsce naszej wycieczki wyłączając oczywiście Salar de Uyuni. Mamy co prawda wątpliwości czy jest w stanie nas jeszcze zadziwić po takim dniu, szczelnie wypełnionym nadmiarem zachwytów. Jest późne popołudnie, godzina do zachodu słońca. Wieje bardzo silny wiatr i jest przenikliwie zimno. Przystajemy nad wysoką skarpą. Wysiadamy i ... już widać, że jest przepięknie. 



Laguna Colorada leży na wysokości 4278 metrów npm. Wygląda na ogromną, I faktycznie, jej wymiary to  w przybliżeniu 10 na 10 kilometrów. I jak każda, jest dość płytka, do 80 cm. Laguna Colorada, z hiszpańska Czerwona Laguna, swój kolor zawdzięcza mikroskopijnym algom wydzielającym pigmenty o takim właśnie kolorze. Najbardziej intensywny kolor widoczny jest wczesnym popołudniem, czyli wtedy gdy woda jest najcieplejsza. Za białe wykwity na brzegach odpowiadają minerały: sód, magnez i boraks.  
Najciekawiej laguna prezentuje się od północnej strony, tam gdzie znajduje się wysoka skarpa. Wyniesiona kilkanaście metrów nad lustro wody oferuje niezwykłe widoki na biało-czerwoną lagunę, a w tle ślicznie komponuje się potężny, idealny w kształcie, wulkan - Cerro Pabellon.





Zestaw kolorów jest doprawdy niesamowity. Błękitne niebo, biało-szare chmury, białe brzegi, czerwona laguna, żółte trawy i rdzawe góry. 









Laguna to oczywiście miejsce gdzie spotkać można kolejne setki, a może i tysiące flamingów. Te tutaj skupiły się daleko od brzegu. Widać tylko biało-różowe kropki. Nie przeszkadza nam to, widzieliśmy je dziś bliska wielokrotnie. Tu pięknie komponują się z krajobrazem.







Powoli zbieramy się do auta. Nie czekamy na zachód. Słońce powoli chowa się za chmury. Silny wiatr i temperatura bliska zeru stopni skutecznie nas wyziębiły. 



Jedziemy cały czas wzdłuż jeziora. Kilka kilometrów od punktu widokowego zatrzymujemy się w punkcie kontrolnym Rezerwatu Eduardo Avaroa. Za wstęp trzeba słono zapłacić. 150 boliwianów - 75 zł. 


Jest już ciemno. To niesamowite. W kilkanaście minut od zachodu słońca robi się zupełnie ciemno. Zajeżdżamy do "miasteczka". Owe miasteczko tworzy kilka, kilkanaście prymitywnych hotelików. Na zewnątrz już poniżej zera, wewnątrz niewiele cieplej. Szybka kolacja. Najważniejsze, że ciepła. Do tego dostajemy dwie butelki dobrego miejscowego wina. czerwonego, a jakże. I jest dobrze.


Kto chętny może skorzystac z toalety ;-)


Wyszedłem jeszcze z Bartkiem by zrobić kilka zdjęć w nocy. Okazało się to mało wykonalne z kilku powodów. Wiał silny wiatr i rzucał statywem wedle swojego upodobania. Co chwilę przejeżdżało jakieś auto. Kierowcy widać, lubią się odwiedzać i jeżdżą od hoteliku do hoteliku. No i mój aparat posiadał silne ograniczenia w ustawieniach i nie dało się wiele zrobić. Ale gdy samochody znikały niebo robiło się niezwykłe. Droga Mleczna, Krzyż Południa, tysiące, miliony gwiazd. Obłęd.


Wróciliśmy bardzo wychłodzeni do pokoju. Pozostało jeszcze omówić z kierowcami kwestię planu na jutro. Oczywiście nie chcieli słyszeć o zakończeniu wycieczki około 14. Argumentowali, że wszyscy kończą o 9 rano, a potem jest 9 godzin powrotu do Uyuni. A po ciemku nie chcą sami jechać. Coś tam jednak wytargowaliśmy. Chcieliśmy tez wyjechać nieco wcześniej, przed innymi grupami, by nie jechać w tłumie. Planowany wyjazd o 5 rano, planowaliśmy przesunąć o 30 minut wcześniej. Tu też po słownych walkach się udało. Ale połowicznie. To znaczy wyjazd faktycznie miał nastąpić o 4:30, ale po chwili okazało się, że wszyscy wyjeżdżają o tej samej godzinie. Ręce mogły opaść... 
To to spać. Jutro pobudka o 3:30 Oj...

cz. 46 - Lima czyli surrealistyczne pożegnanie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz