piątek, 12 grudnia 2014

[latino] Kordyliera czyli spacer z widokiem na góry - dzien 2

Latino - cz. 21
12 września 2014
Kordyliera czyli spacer z widokiem na góry - dzien 2

Poranek powitał nas cieplutkim słońcem i błękitem nieba. Noc była dość zimna, wszelka woda wokół namiotów zamarzła, toteż pierwsze chwile po wyjściu ze śpiworów poświęciliśmy na ogrzanie się. Nie było powodów do pośpiechu, czekaliśmy aż na ścieżce wiodącej na przeciwległym zboczu pojawi się druga część ekipy. Przynajmniej mieliśmy taką nadzieję.


I faktycznie, kilka minut po dziewiątej widzimy ich! Zbieramy się i podchodzimy. Wszystko dobrze się kończy. Zaczynamy powolne podchodzenie, Wygląda to podobnie jak wczoraj. Lekko wznosząca się ścieżka wyprowadzająca nas z doliny. 






W pewnym momencie opuszczamy nasza ścieżkę, musimy podejść do zawieszonej nad nami dolinki, a ta droga nas tam nie zaprowadzi. Idziemy wdłuż potoku i po kilkunastu minutach jesteśmy w bocznej dolince.



Tu, żadna niespodzianka, widzimy pasterzy i kolejne stada lam.


Odbijamy w prawo na mały grzbiet i po chwili widzimy jeziorko. Teraz widać, że poszliśmy o jeden potok za wsześnie. Ale odległości są niewielkie, w zasadzie niewiele nadłożyliśmy drogi. Nad jeziorem długa przerwa. Nic się nie zmieniło od wczoraj. Dalej ciężko się idzie. Niektórzy na widok wielkiej wody idą się wykąpać. Temperatura wody zapewne ma gdzieś pomiędzy 0 a 10 stopni. Reszta jest pod wrażeniem. 


Zaraz nad jeziorem widzimy całkiem spory budynek. Wyglada jak schronisko, ale jakie ma przeznaczenie nie wiemy. Jest zamknięte na głucho.


Pogoda tradycyjnie z każdą godzina sie pogarsza. Nadchodzi coraz więcej chmur, powoli tez ciemnieją zapowiadając mały prysznic w niedalekiej przyszłości. Ruszamy całkiem wyraźna drogą.


Droga wspięła sie  na grzbiecik, a tam niespodzianka. Mija nas taksówka. Wydawało się nam, że jestesmy gdzieś w dzikich i bezludnych górach, kilka dni od cywilizacji. A ta do nas właśnie przyjechała taksówką. Przyjechała i nie zatrzymując pojechała dalej.


Droga oczywiscie prowadzi w doliny, my zaś w planie mamy wejść na przełęcz. Idzimy zatem prosto pod górę. Nie jest może jakoś bardzo stromo. Wysokość przekroczyła już 4700m. Idziemy powoli, co kilkadziesiąt kroków trzeba przystanąć, złapać zgubiony gdzieś oddech.


Lekko trawersujemy naszą górę. Za plecami wyłania się znajome jezioro Titicaca.



Dochodzimy do grzbietu. Można w końcu odpocząć.



Stąd widać już nasza przełęcz. Już niedaleko. Co robić? Ruszamy.




Po drodze można znaleźć ślady tych co do przełęczy nie doszli.


Powoli, powoli, ale z każdym krokiem coraz bliżej.


Przęłecz wita nas deszczem i wiatrem. Widoków na drugą stronę raczej brak.  Odsłonięte tylko to co widzieliśmy podczas podejścia. Trochę złośliwie. Ale co zrobić. Możemy sobie popatrzeć na jezioro Titicaca. Jesteśmy na 4900m. W sumie całkiem wysoko. 



Zimno i wieje silny wiatr. Niewiele widać, więc ruszamy w dół. Powoli odsłaniają się szczyty głównego grzbietu. Wedle mapy to masyw Condoriri. 


Schodzimy obszerną i niestromo opadającą doliną. Jest całkiem wyraźna ścieżka.


W pewnym momencie skończyło sie łagodne zejście. Zrobiło sie dość stromo i bardzo krucho. Choć mi akurat taka kruszyzna pomaga w zejściu. Ładnie amortyzują każdy kolejny krok. W dole widać kolejne jeziorko. Sistana Khota.





Jesteśmy w końcu na dole. Wysokośc 4670m. W planie było dziś nieco więcej do zrobienia, ale jest juz popołudnie i nie ma entuzjazmu w grupie na kilka godzin marszu do kolejnego jeziorka. Rozbijamy namioty i mamy okazje na spełnienie dobrego uczynku. Koło nas pojawia się mała owieczka. Stoi bardzo chwiejnie na cieniutkich nózkach.  Widać, że urodziła się kilka godzin temu, o czym przekonuje nas zwisająca swieża pępowina. 


Mamy w naszym gronie dwie Panie, lekarzy weterynarii. Monika wyciera maleństwo chusteczkami, a potem udaje się w stronę stada w poszukiwaniu zastępczej mamusi. Wraca po kilkunastu minutach z dobrymi wieściami. Znalazła chetną, która przygarnęła owieczkę.  


Rozbijamy namioty. Znów zimno. Jedzenie, odpoczynek i czas spać.

cz. 46 - Lima czyli surrealistyczne pożegnanie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz