środa, 17 grudnia 2014

[latino] Jedziemy do Uyuni czyli widoki zza szyby kontratakują

Latino - cz. 26
16  września 2014
Jedziemy do Uyuni czyli widoki zza szyby kontratakują.

Jeszcze niedawno droga do Uyuni zajmowała 6-8 godzin. Te czasy zdaje się już minęły, wedle zapewnień usłyszanych na dworcu zajmie nam to połowę krócej. Ruszamy około godziny 11. Plan na dziś jest prosty. Dojechać, znaleźć nocleg i odpowiednią ofertę wycieczki na Salary. 
Ale teraz chwila relaksu, można rozsiąść się wygodnie i nacieszyć oczy widokami za oknem.



Droga prowadziła przez Altiplano, płaskowyż rozciągający się na wielkim obszarze Peru i Boliwii. Z wysokościami pomiędzy 3500-4500m npm. Pogoda sprzyjała, co cieszyło nas w perspektywie jutrzejszej wycieczki.




Droga wiła się pomiędzy łagodnie wyglądającymi górami. Zaczęło robić się tak .. hmnn.. tybetańsko. Nie na darmo Boliwię określa się jako Tybet Ameryki Łacińskiej. Wielkie przestrzenie z błękitem nieba. W oddali widzimy wielkie stada pasących się lam i alpak.







W połowie drogi obowiązkowy postój. Przerwa na rozprostowanie nóg i posiłek w przydrożnej knajpce. Wszyscy brali zupę. Być może nic innego od reki nie było. Zupa okazała się bardzo dobra. Taka miejscowa wariacja krupniku. Jak każda zupa w Boliwii zawierała solidna wkładkę mięsno-kostną. Plus wielki ziemniak.


Korzystając z uroków przerwy można było rozejrzeć się chwilę po okolicy.






W obejściu sąsiadującym z naszym barem zauważamy coś nietypowego widzącego na sznurze.


Po bliskim rozpoznaniu okazuje się, że prócz ubrań na sznurze suszą się kawałki mięsa. Też metoda.


Zaopatrujemy się też w środki umilające podróż. Sprzedawane w poręcznych butelkach, jak się okazało po chwili, nienaganne w smaku i mocy.


Ruszamy dalej. Krajobraz już troszkę inny. Cały czas jedziemy na wysokości ok 4 tysięcy metrów npm.











I pierwszy raz pokazuje się nam potężne wyschnięte słone jezioro - Salar de Uyuni. Jest olbrzymie. Jego rozmiar to 140 na 150 kilometrów. To jest nasz cel na jutro.



W dole Uyuni. Widok miasta nie zachęca, ale nie przyjechaliśmy tu podziwiać urokliwego miasteczka. 


Wysiadamy. Uyuni żyje głównie z turystów. Hotele, restauracje oferujące pizze, hamburgery i inne zachodnie wynalazki. Trochę szukamy ale znajdujemy hotel dla nas. Idzie się do niego długim korytarzem. Na jego końcu jest większy hall z recepcją. Akurat trwa generalny remont. Pokoje są na piętrze, więc nie będzie nam to przeszkadzać. Łazienka na zewnątrz, pokoje mają okna na korytarz, który pełni role atrium. Cena nie była wygorówana, sąsiednie hotele były kilkakrotnie droższe. Warunki spartańskie, mieszczące się w naszym standarcie. Poza tym to tylko jedna noc. ostatecznie przekonuje nas piękna papuga spacerująca sobie po recepcji. 
Pierwszym zadaniem jest znalezienie dobrego operatora na trzydniową wycieczkę po południowo-zachodnim krańcu Boliwii. Naszego głównego celu całej wyprawy. 
Samo Uyuni wygląda nieszczególnie. Przypomina miasteczko na dzikim zachodzie. Niska zabudowa, szerokie ulice, ruch niewielki, trochę turystów. Na końcu każdej ulicy widać białą pustynię gdzieś na horyzoncie. W centrum stoi intrygująco wyglądający pomnik. Podobny widzieliśmy juz w La Paz. Może to taka tutejsza specyfika.


Rozpoczynamy wycieczkę po biurach. Dajemy radę obejść trzy. W każdym z grubsza wysłuchujemy to samo. Plan wycieczek jest niemalże identyczny. Można co najwyżej negocjować wcześniejszą godzinę startu, bo proponowana 11 wydaje się zbyt późna. Program identyczny ale ceny już nie. Wahają się pomiędzy 600 a 900 boliwianów. Dużo i nie. To cena za trzy dni jeżdżenia jeepem, z noclegami i z wyżywieniem. Nietrudno zgadnąć, bierzemy ofertę za 600 blv. Po chwili jednak musimy trochę dopłacić, bo ta cena jest liczona dla kompletu pasażerów, a tych mieści się do auta szóstka. A bierzemy dwa jeepy, w każdym po pięć osób. Ostatecznie staje na 650 blv, czyli 93 $. 
Razem z panią wypisujemy dokładnie program, to będzie podstawa do wymagań względem kierowcy. Ustalamy wczśniejszy wyjazd, na 9 rano. A także późniejsze zakończenie trzeciego dnia. Chcemy ostatniego dnia dotrzeć do granicy chilijsko - boliwijskiej. A wycieczki standardowo dojeżdżają w tę okolicę około 9 rano i potem przez kolejne dziewięć (!!!) godzin wracają bezdrożami do Uyuni. Pani się zgadza, a jakże, by na granicę dowieziono nas na 14. W biurze proponują nam tez kupno biletów z granicy do San Pedro de Atacama. Za 50 blv. Rezygnujemy, co okaże się błędem.. Ale o tym przekonamy się za trzy dni.


Wnioski z poszukiwania wycieczki. Biuro biurem, ale najważniejszy jest kierowca. Będzie respektował program, jeśli nie odbiega od przyjętych standardów. Wcześniejszą godzinę startu udaje się zrealizować, później już tak kolorowo nie będzie. Kierowcy jeżdżą stadami. Nie chcą jeździć po tych bezdrożach w pojedynkę Stąd wszelkie próby zmiany programu i godzin wywoływały zdecydowany opór. Ale jakoś próbowaliśmy z tym walczyć mocno opóźniając wyjazdy z każdego punktu przy którym stawaliśmy. Ale o tym jeszcze będzie w następnych odcinkach tej opowieści.

Tymczasem zrobiło się ciemno, najwyższy czas rozejrzeć się za kolacją. Nie mamy najmniejszej ochoty iść do jednej z dziesiątek restauracji gdzie jest nieprzyzwoicie drogo. I nie tylko jak na Boliwię. Pizza za 80 blv jest przesadą nie tylko tu. Kierujemy się w stronę bazaru. Wieczorem zawsze mozna liczyć tam na stoiska z żarełkiem. Nie inaczej jest tym razem. Przed wejściem na bazar jest ich kilka. Dzielimy się na podgrupy i wykupujemy połowę zapasów każdej z Pan. Ciepłe kanapki nie sa zbyt duże, toteż stajemy ponownie  wkolejce, niektórzy jeszcze raz i jeszcze. W końcu jesteśmy najedzeni. Cżęśc idzie na bazar cześc do hotelu. Mamy jeszcze jakieś małe zapasy alkoholu. Wieczór szybko mija.  


Trzeba się jeszcze spakować na jutro. Będzie się działo!

cz. 46 - Lima czyli surrealistyczne pożegnanie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz