piątek, 14 listopada 2014

[latino] Lecimy czyli Ziemia z nieba.

Latino - cz. 3
4-5 września 2014
Lecimy czyli Ziemia z nieba.
Malaga - Madryt - Bogota - Lima - Cuzco

Dzień zapowiadał się odlotowo. Nie dość, że w powietrzu to jeszcze powiększony do 32 godzin z uwagi na zmianę czasu. Zaczęliśmy od Malagi.


Szybka przesiadka w Madrycie. Szybka, to znaczy przejście i przejazd do innego terminala zajęła nam 30 minut. I lecimy. 12 godzin do Bogoty. Niestety nasz samolot wygląda na dość wiekowy i mocno zużyty. Nie było ekraników przy fotelach. Tyle dobrego, że jest troche wolnych miejsc i przesiadam się do okna. Tam niespodzianka. Pod nogami w obudowie jest dziura ;-) Jakaś spora klapa odpadła i ujrzałem czarna dziurę ginącą gdzieś w mroku. Po bliższym spojrzeniu okazało się, że było to już naprawiane za pomocą srebrnej taśmy. Jakoś poprawiłem i ja - dziura przestała mnie straszyć. Jednak po kolejnych 10 minutach sytuacja się powtórzyła. Naprawiłem, ale znów bez trwałego powodzenia. Machnąłem reka i zatkałem dziurę kocem ;-) A myślałem, że takie rzeczy to tylko w Aeroflocie, a tu proszę, Iberia.
Jedzenie było dość słabe a szczytem wszystkiego była kanapka podana pod koniec lotu. Zwykła sztuczna bułka z szynką i serem. W smaku wióry, żołądek potwierdził wstępną opinię reagując wielką zgagą. Aż spojrzałem na etykietę. I wszystko jasne. Swoją droga byłem pełen podziwu jak w tak prostej kanapce można wcisnąć 19 produktów z Eczymśtam.  


W końcu mogłem poczuć sie jak Kolumb i ujrzeć pierwszy raz Amerykę. Lecimy nad Karaibami, a widać Curacao.


Po chwili jesteśmy już nad Wenezuelą.



Potem bło sporo chmur. Wychodzi już ze mnie zmęczenie długim lotem. Dziewczyny bardziej się przystosowują do tych warunków. Po prostu śpią. Pod nami juz Kolumbia.


I już za chwilę lądujemy w Bogocie.


Mamy tu kolejne 4 godziny. Robi się ciężko, według naszego czasu jest po północy. Trochę włóczymy sie po sklepach w wolnocłówce.  Uwage przykuwają nader szczupłe nogi modelek prezentowane na wystawie ;-) 


 W końcu lecimy do Limy. Kolejne trzy godziny. Nawet ja tym razem nie mam problemów ze snem ;-) W Limie jesteśmy wg miejscowego czasu o 22:20 - w Europie już poranek, 6:20. Odprawa, po chwili oczekiwania nasze bagaże są w komplecie. Mozna odetchnąć. Wchodzimy do hali odlotów i zaczynamy koczować. Lot do Cuzco dopiero o 6:30 rano. To była długa noc, a w zasadzie dzień. Nie bardzo było gdzie się położyć. Dobrze, że mieliśmy gdzie siedzieć. Bagaże uwiązane do nóg ;-) W końcu boarding. Okrywamy miejsce gdzie należało przyjść. Śpi tu kilka osób na karimatach. Nawet nie mamy sił być na siebie źłi. Startujemy równo ze wschodem słońca. Po kilkunastu minutach letargu budzą nas widoki Andów. O.. ładnie jest!








Szybciutko to wszystko leci. Za chwile Cuzco.


Jeszcze momencik... i zacznie się Przygoda.


Lądujemy. Cuzco leży na wysokości 3350m npm. Jeszcze tego nie czujemy. Raczej wychodzi z nas zmęczenie dłuuuugą podróżą. Szybko znajdujemy taksówkę, a raczej ona nas. Targujemy do rozsądnej kwoty i po 15 minutach jesteśmy w zarezerwowanym uprzednio hotleu. Łóżko i dobranoc ;-)

Spis treści:
cz. 46 - Lima czyli surrealistyczne pożegnanie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz