czwartek, 30 stycznia 2014

[nepal] Trekking. Dzień 11. Pheriche - Dingboche

20 października 2007.
Pheriche /4270m/ - Dingboche /4410m/

Kolejny perfekcyjny poranek. Zakosami wchodzę na morenę. Widoki rozległe. Zarówno na Pheriche....

[nepal] Trekking. Dzień 10. Deboche - Pheriche

19 października 2007.
Deboche /3710m/ - Pheriche /4270m/


Rano pogoda bez zmian. znaczy piękne słońce na tle błękitnego nieba. Ruszamy. W kilkanaście minut dochodzimy do mostku.  

wtorek, 28 stycznia 2014

[nepal] Trekking. Dzień 9. Namche Bazar - Deboche

18 października 2007.
Namche Bazar /3450m/ - Deboche /3710m/

Ruszam z rana. Towarzyszy mi Ningma. Młody, może dwudziestoletni Szerpa. Niesie moje 15 kilo, pozostałe 6-7 niosę ja. Początek identyczny jak wczoraj, z tą różnicą, że pogoda cudowna już od samego ranka. 

niedziela, 26 stycznia 2014

[nepal] Trekking. Dzień 8. Namche Bazar

17 października 2007.
Namche Bazar /3450m/

Namche Bazar jest największa miejscowością w całym Khumbu, jest też nieformalną stolica Szerpów, którzy zamieszkują doliny lezące u stóp Everestu. Od razu w oczy rzuca sie przepiękne położenie. Jakby naturalny amfiteatr, zamiast sceny - targ i gompa, zamiast widowni - domy. Na przestrzeni ostatnich 25 lat osada niesamowicie się rozrosła. Niegdyś, to ledwie kilkanaście niewielkich domów, dziś niemalże metropolia. Takie czasy. Hoteliki, knajpy, sklepy, cukiernie na zachodnią modłę ( German Bakery ).

piątek, 24 stycznia 2014

[nepal] Trekking. Dzień 7. Ghat - Namche Bazar

16 października 2007.
Ghat /2500m/ - Namche Bazar /3450m/

Rankiem od razu czuję, że jestem w wysokich górach. Sprawiał to wiszący nade mną Kusum Kanguru /6367m/, niby tylko sześciotysięcznik, ale jak wyglada!

[nepal] Trekking. Dzień 6. Bupsa - Ghat

15 października 2007.
Bupsa /2600m/ - Ghat /2500m/

Rankiem ruszyłem dalej. I po godzinie, kiedy wspiąłem się na grzbiet, spotkałem moje wczorajsze zguby. Okazało sie, że wczoraj tak dobrze im sie szło, że doszli aż tutaj. No nic, dla mnie to dziwne, umawiamy sie w jakimś miejscu, a okazuje się, że w praktyce nie ma to żadnego znaczenia. 

czwartek, 23 stycznia 2014

[nepal] Trekking. Dzień 5. Nuntala - Bupsa

14 października 2007.
Nuntala /1900m/ - Bupsa /2600m/

Rano zobaczyliśmy pierwsze błękitne niebo na tym wyjeździe. A chwilę później wyszło słońce. No niebywałe. Zaczynaliśmy mieć nadzieję, że monsun właśnie odszedł.
Cały czas na trasie spotykaliśmy niewielu turystów, może 5-10 dziennie. Za to na trasie mijaliśmy setki miejscowych tragarzy. No ale czemu się dziwić. Nie było tu dróg jezdnych, całe zaopatrzenie do odległych osad trzeba było nosić na plecach. Przechodziliśmy przez prawdziwe nepalskie wioski, niespecjalnie nastawione na turystów. Przyjmowaliśmy to dość naturalnie, wyobrażaliśmy sobie, że tak jest wszędzie. Dopiero kilka dni później, gdy nasz szlak połączył sie z tym idącym z Lukli doceniliśmy te pierwsze dni, w których można było się cieszyć z pustych gór oraz miejscowego folkloru bez tabunu wyekwipowanych i głośnych turystów.



środa, 22 stycznia 2014

[nepal] Trekking. Dzień 4. Junbesi - Nuntala

13 paźdizernika 2007
Junbesi /2670m/ - Nuntala /1900m/

Rankiem ruszyliśmy przyjemną ścieżką, delikatnie idącą w górę, ładnie obchodzącą wielką górę.

wtorek, 21 stycznia 2014

[nepal] Trekking. Dzień 3. Kinja - Junbesi

12 października 2007.
Kinja /1600m/ - Junbesi /2670m/

Wczesna pobudka. Od razu spodziewana niespodzianka. Leje. Gospodarz, wiedząc już o mojej zgubie, przynosi mi wielki niebieski wór foliowy. Nacina po dłuższym boku i już mam kurtkę przeciwdeszczową, trzeba ją tylko cały czas trzymać rękoma. Patrząc się na wszystkich tragarzy, widzę, że wszyscy mają ten sam model płaszcza ;-) Od razu nazywam go szerpatex. Jak pokazała późniejsza praktyka nie ma nic lepszego na chodzenie w monsunowym deszczu. Koszt niewielki - jakieś 100 rupii. Ruszamy. Pół dnia odpoczynku i brak plecaka działają cuda. Idzie się nadspodziewanie dobrze.
W pewnym momencie miejscowy tragarz, ktorych po drodze mijaliśmy dziesiątki, doskoczył do mnie, a po chwili coś odrzucił w krzaki. Dopiero po chwili wytłumaczono mi, że miałem piękną pijawkę, która wgryzła mi się w łydkę. Faktycznie, została na nodze krwista plama. Tak oto zaliczyłem pierwszą i jak się okazało ostatnią pijawkę, które to są wielką plagą tych terenów w czasie monsunu. Rana później jątrzyła się przez kolejne dwa tygodnie.
W niecałe siedem godzin podchodzę te 2 kilometry w górę i jestem na przełęczy Lamjura, która liczy sobie 3550 metrów. Deszcz nie przestaje padać, a pod przełęczą bardziej już sypało śniegiem. Zimno. Nawet bardzo. 
Humor poprawił mi się na tyle, że nawet wyciągam aparat.

[nepal] Trekking. Dzień 2. Bhandar - Kinja

11 października 2007.
Bhandar /2200m/ - Kinja /1600m/

Rano obudziłem się niemalże tak samo zmęczony jak kładłem się poprzedniego wieczora. Podszedłem jeszcze w stronę przełęczy z nadzieją na znalezienie kurtki. Ale nic z tego. Będzie pewnie pięknie służyła szczęśliwemu znaleźcy. A ja zostałem bez kurtki. I to drugiego dnia w górach. A wszystko przede mną. Miałem nadzieję, że w Namche Bazar coś kupię, ale to dopiero za sześć dni. No nic. Chwilowo nie pada. Jakoś to będzie. 
Zaczynamy zejście. Powoli, powoli, najczęściej idziemy po równym, znaczy "nepalskim równym" Czyli trochę w dół, potem w górę, znów w dół. I tak cały czas. Droga dłuży się bardzo, dziś idę zupełnie bez sił. Nawet nie mam energii by wyciągnać czasem aparat i zrobić jakieś zdjęcie. Choć po prawdzie wszystko w chmurach, a to co widać ogranicza wielka wilgotność. Dochodzimy koło 13 do Kinja. Przed nami podejście na przełęcz Lamjura. Leży ona dwa tysiące metrów wyżej. Nie mamy w planie co prawda dziś tam dojść, ale pierwsza wioska na podejściu, jak mówi mapa, jest 900 metrów wyżej. Decyduję się zostać tu dziś, a dogonić resztę na kolejnym planowym noclegu w Junbesi. Żegnamy się. Jest jeszcze wcześnie, mogę siedzieć i odpoczywać. Herbata, kolejna herbata, mapa przed oczami i czas jakoś leci.  Gadam trochę z właściciem lodży. W międzyczasie wpadam na genialny pomysł wynajęcia tragarza, który wtarga mi ten nieszczęsny plecak na przełęcz. Gospodarz szybko znajduje chętnego. Dogadujemy się błyskawicznie, za 20 dolarów poniesie mój ciężar na Lamjura Pass. Już mi lepiej. Zasypiam spokojny, choc jutro zapowiada się ciężki dzień.

[nepal] Trekking. Dzień 1. Jiri - Bhandar

10 października 2007.
Jiri /1900/ - Bhandar /2200/

Rano pogoda nie zachwyca. Ciężkie chmury wiszą, niezależnie gdzie by nie spojrzeć. No nic, mamy nadzieję, że monsun niebawem odpuści i zrobi się pięknie. Jiri leży na terenach kontrolowanych przez Maoistów. Maoiści, czyli spadkobiercy idei Lenina i Mao. Sierp, młot, czerwone flagi i frazesy o równości społecznej. Dla turystów z zachodu dodatkowa kolorystyka, dla nas lekkie kłucie w boku i niesmak. 



poniedziałek, 20 stycznia 2014

[nepal] Kathmandu - Jiri

9 października 2007
Nepal. Kathmandu - Jiri

Zaraz po 6 rano ruszyliśmy na dworzec autobusowy. Doszliśmy po kilkunastu minutach. Wielki plac, pełen trąbiących autobusów i krzyczących ludzi. Żywioł. Na szczęście wystarczyło wypowiedzieć "Jiri", by po chwili siedzieć w autobusie. Było ciasno, autobus nie wyglądął najlepiej, a nasze bagaże wylądowały na dachu. Jeszcze tylko kilkunastu obnośnych sprzedawców przeszło się pomiędzy siedzeniami i około 7 rano ruszamy. Na początku droga jest dobra, całkiem sprawnie jedziemy. Do Jiri jest niewiele ponad 200 kilometrów. Liczymy, że w 6 godzin uda się dojechać na miejsce. Tak, nie mieliśmy pojęcia o specyfice jazdy w tej części Azji. Trasa przypomina przejazd kolejką górską. Wpierw 700 metrów w górę, potem 1300 metrów w dół, potem 2000 tysiące w górę. Wszędzie chmury, widoków brak. Na szczycie, przy jakieś małej wiosce dłuższy postój na obiad.


Panowie zamówili sobie dal bhat, czyli to co Nepalczycy jedzą zawsze i wszędzie. Czyli wielka góra ryżu ( bhat ) podawana z zupą z soczewicy ( dal ). Do tego różne sezonowe warzywa, jakieś pikle czy sosy. Co ciekawe, ryżu można jeść do oporu, znaczy ilość dokładek jest uzależniona od pojemności żołądka. Mi dal bhat nie przypadł do gustu, a szkoda, bo w górach to podstawowe żarcie, które nie kosztuje majątku, a możńa się nim zapchać. 


Pogoda niestety nie zmienia się specjalnie.



Ruszamy dalej. Znow zjeżdżamy, w deszczu i błocie, 2000 metrów w dolinę, by chwilę później zacząć kolejną wspinaczkę, tym razem 1900 metów w górę. Droga coraz gorsza, tempo coraz słabsze. Ciemno się już zrobiło. Z kolejnej przełęczy ( 2500m) lekki zjazd do położonej w dole naszej docelowej miejscowości. Jiri! W końcu! Jechaliśmy prawie 12 godzin. Ledwo żywi znajdujemy jakiś pierwszy lepszy hotelik. Pokoik przytulny, znaczy się ciasny. Ale nic nie chodzi po ścianach, więc jest w porządku.



Wieczorem po kolacji siedzimy z poznanymi Irlandczykami.



Spać. Jutro ruszamy w drogę.

niedziela, 19 stycznia 2014

[nepal] Kathmandu po raz pierwszy

[nepal] Kathmandu po raz pierwszy.
8 października 2007

Mieliśmy jeden dzień na załatwienie formalności i oglądnięcie miasta. Zaczęliśmy od spraw istotnych, czyli udaliśmy się do jednej z wielu agencji turystycznej. Tam zakupiliśmy bilety na samolot powrotny z Lukli, permit do Parku Narodowego Sagarmatha i bilety na poranny autobus do Jiri. Szybko poszło, można więc sie przejść po mieście. Na początek idziemy na najbliższe wzgórze. Mieści się tam jedno z najczęściej odwiedzanym miejsc, czyli stupa Swayambhunath. Kawałek konkretnego podejścia.


piątek, 10 stycznia 2014

[nepal] Początek

[nepal] Początek.
7-8 października 2007

Mając trochę czasu chcę wrzucić zdjęcia i opis tego co pamiętam z mojego pierwsego poważnego wyjazdu do Azji. Można by rzec, że od niego się tak naprawdę zaczęło moje większe podróżówanie. Wcześniej co prawda zdarzyło mi się być w Maroku, na miesięcznej włóczędze do Grecji, czy też w górach ( Bułgaria, Szwajcaria, Rumunia, Uktaina ). 
Zawsze chciałem pojechać do Nepalu i zobaczyć Himalaje. Nie wyobrażałem sobie, że mogę zrobić to sam, stąd pomysł na doczepienie się do chętnych na taki wyjazd. Znaleźliśmy się na  forum travelbit.pl. Z perspektywy czasu widzę, że warto było, bo choć ekipa się nie sprawdziła w roli zwartej grupy, to wyjazd przekonał mnie, że wszelkie obawy o tym, że jadąc tu samemu, bądź organizujac to samemu, są bezpodstawne. To całkiem proste i od tego roku wsystkie kolejne wyjazdy już organizowałem samodzielnie, jadąc ze znajomymi, którzy chcieli mi towarzyszyć.  
Na lotnisku Okęcie spotkaliśmy się w pięć osób. Niestety, jedna na tym zakończyła udział w wyjedzie, gdyż nie zakupiła sobie biletu na trasie Delhi - Kathmandu i nie wyrobiła sobie wizy indyjskiej. Stąd nie została prepuszczona przez odprawę. Reszta miała i bilety i wizy. Z tymi wizami to była wielka niewiadoma. Co prawda, nie zamierzaliśmy wychodzić z lotniska, ale nie było do końca wiadomo, czy w Delhi jest strefa tranzytowa. Stąd by nie ryzykować, wizy wyrobiliśmy. Lecieliśmy Finnairem, z przesiadką w Helsinkach. Z lotu do Indii pamiętam wielkie, świecące, pulsujące wieczornym życiem Lahore, miasta w w Pakistanie. Obiecałem sobie, że muszę tam kiedyś pojechać. Cóż, na razie nie jest to niestety możiiwe. W Delhi wylądowaliśmy około północy. Odprawa paszportowa i okazuje się, że jednak jest "strefa tranzytowa". Żeby tam trafić, trzeba iść z pracownikiem obsługi lotniska, który prowadzi jakimś ciemnym korytarzem, potem otwiera jedne drzwi, a za nimi już strefa dla pasażerów po odprawie.  Hala była niewielka, sprawiała nieco przygnębiające wrażenie. Kilka małych sklepów wolnocłowych, krzesła do siedzenia i... wielkie rusztowanie na środku. Akurat trwał remont. Samolot do Kathmandu mieliśmy dopiero następnego dnia o 13:15. Przed nami 12 godzin porywającego NIC. Koczowanie na krzesełkach uprzyjemniały odgłosy prowadzonego w nocy remontu, a co kilka godzin największą atrakcją było przesuwanie rusztowań, a co za tym idzie także naszych krzesełek. Gdzieś wczesnym rankiem bagażowy przywiózł plecaki, zapytał się czy to nasze i czy aby na pewno do Kathmandu. W końcu po 13 znaleźliśmy się ledwo żywi w samolocie.  

poniedziałek, 6 stycznia 2014

[tatry] Weekendowo i burzowo.

3-5 lipca 2013
Tatry weekendowo i burzowo.

Skoro nie można na dłużej, warto choćby i na trzy dni wyskoczyć w Tatry.
Zaczynam od Doliny Małej Łaki w godzinach już popołudniowych. Ludzi oczywiście tłum, choć wszyscy już raczej schodzą.


sobota, 4 stycznia 2014

[szkocja] Glasgow

11 sierpnia 2013
Glasgow

W Glasgow miałem kilka godzin na przypomnienie sobie miasta. Byłem tu 6 lat temu. W sumie niewiele pamiętam. Ruszyłem przed siebie główną Buchanan Street. Po chwili uslyszałem muzykę. Trafiłem na uliczny występ szkockiego zespołu Clanadonia. Szkockie roots. Bębny i dudy. Głośna i pulsująca muzyka. Wciąga. Do tego jaki sceniczny image ;-)


piątek, 3 stycznia 2014

[szkocja] Loch Lomond

10-11 sierpnia 2013
Szkocja. Loch Lomond.


Przyleciałem tu prosto z Oslo. Pierwsze wrażenie znad Edynburga - o, słońce!


czwartek, 2 stycznia 2014

[norwegia] Norddal latem. Odwrót

9 sierpnia 2013
Norddal latem. Odwrót.

Wyjazd był poniekąd ekspresowy, zatem czas mi się było zbierać. Ostatni widok z okna na Norddal.