czwartek, 21 kwietnia 2011

[uzbekistan] Chiwa - Jedwabnym Szlakiem cz. I

Chiwa była pierwszym większym miastem na trasie naszej podróży po Uzbekistanie. Większym, choć najmniejszym z trzech  ( Chiwa, Buchara i Samarkanda). Wyróżnia się na plus zdecydowanie zwartą zabudową starego miasta zwanego Ichon Qala otoczonego wysokimi murami ulepionymi z gliny. Samo miasto, wedle legendy, zalożone przez Chama, syna Noego, pochodzi najprawdopodobniej z 8 wieku i przez setki lat najbardziej było znane z największego w Azji Środkowej targu niewolników.
 Tyle historii. dojechaliśmy tam koło południa, słońce świeciło dość mocno, powoli już zaczynało się robić ciepło.Względnie szybko znaleźliśmy hotel, z radością zrzuciliśmy plecaki i udaliśmy się na spacer po mieście.
 na początku wszystko urzekało, olśniewało. To było nasze pierwsze zetknięcie z tutejszą, jakże oryginalną, architekturą. Weszliśmy do pierwszej medresy ( teologiczna szkoła muzułmańska ) i już było fajnie ;-)
 



Po chwili znaleźliśmy się na większym placu przed medresą Allakuli Khan. Światło było jeszcze zbyt ostre toteż można było spokojnie sobie pooglądać i jakoś nie przejmować się aparatem i zdjęciami. Zresztą dość szybko okazało się. że pora na zdjęcia to dwie godziny przed zachodem i dwie godziny po wschodzie słońca.

 
W przewodniku doczytaliśmy się, że ten nieszczęsny i znudzony wielbłąd o imieniu  Katia to jedna z większych atrakcji (!!!) miasta, gdzie równie znudzeni turyści robią sobie pamiątkowe zdjęcia. Chyba nie był to jeszcze sezon (ufff...), bo turystów prawie nie było i Katia leżała dość bezczynnie.


Doszliśmy do bramy zachodniej, w pobliże minaretu Kalta Minor, chyba najbardziej charakterystycznej budowli Chiwy. Budowę rozpoczął Chan Mohammed Amin w 1851 roku. Jak głosi legenda, chan chciał zbudować minaret tak wysoki, by zobaczyć z niego cała drogę do Buchary. Niestety, główny pomysłodawca i inwestor zmarł po 4 latach i budowla do dziś pozostaje nieukończona.

 
Wielka zielona kopuła Mauzoleum Mahmuda Pahlavona, patrona miasta, słynnego poety, filozofa i .... zapaśnika z 14 wieku. A minaret, to Islom-Hoja - najwyższy minaret w całym Uzbekistanie - 57 metrów.



Spacerując po uliczkach starego miasta można spotkać także kobiety tkające dywany z jedwabiu.


Doszliśmy pod minaret - Islom-Hoja i zachciało nam się pójść na górę. Kobieta na dole długo nas ostrzegała, że ciemno i niebezpiecznie, związała mi nawet nogawki spodni. Ale poszliśmy. Faktycznie. Była to dość wymagająca wspinaczka, schody wyślizgane, wąskie i dość strome - ok 40 cm i do tego przez pierwsze 15 metrów szło się w zupełnych ciemnościach. Ekscytujące wrażenie. Widok ze szczytu po urokach wejścia i perspektywie zejścia- już tak nie powalał ;-)



Zbliżał się wieczór, słońce już zaczęło dawać całkiem miłe światło, toteż poszliśmy na mury i ich zachodnią stronę.


Szukaliśmy takiego charakterystycznego miejsca, skąd widok na mury miasta o zachodzie słońca jest najlepszy. Zobaczyłem kiedyś takie zdjęcie i w sumie było oną inspiracją by tu przyjechać. Przyjechać i zrobić takie zdjęcie. ;-)


Okazało się, że to miejsce znajduje się na terenie twierdzy, a ta od godziny 17:30 była zamknięta.


Zrobiliśmy rundkę wzdłuż murów, było i tak bardzo zajmująco.




Poszliśmy negocjować otwarcie punktu widokowego w twierdzy, zostaliśmy odesłani do posterunku policji. Tam po długich rozmowach niestety nie udało się przekonać policjantów by nam pomogli. Koniecznie wspomnieć muszę o policji. Niesamowicie uczynna, uprzejma i uśmiechnięta. Oni naprawdę chcieli nam pomóc, dzwonili do kogoś o pozwolenie, trwało to sporo. a mogli po prostu powiedzieć nie i już. Daliśmy wreszcie za wygraną, jeszcze spojrzenie na medresę Chana Mohammeda Rakhima lezącą naprzeciwko twierdzy (Kuhna Ark)


Wyszliśmy przez mury, slońce właśnie zachodziło...



 W pewnym momencie biegnie do mnie Kaśka, macha ręką i każe biec, bo przyszli policjanci i chcą nas zaprowadzić na punkt widokowy. Cóż za nieoczekiwany zwrot akcji. Biegniemy zatem, otwieranie trochę trwa, jeszcze jakieś rozmowy telefoniczne i jesteśmy. Niestety 5 minut po zachodzie słońca. Widać tak było to nam pisane. ;-) Widok i kadr dokładnie ten wymarzony, ale światło, no cóż...


Potem był mecz tenisa stołowego  Bartka z miejscowym talentem, skończony sprawiedliwym remisem i kolacja - a w zasadzie obiad - czyli zupa, szaszłyki i piwo.


W nocy niestety stare miasto jest praktycznie nieoświetlone, więc tylko jedno zdjęcie


A rankiem, o 6:30 czas wstawać. Piękna pogoda i czas na szybki obchód znanych już miejsc, tylko przy wschodzącym słońcu. Tu brama wschodnia.



Minaret Islom-Hoja w otoczeniu całkiem sporej ilości linii elektrycznych ( żeby nie odnieść wrażenia że tam jest wszystko piękne ;-)


A tu już bez drutów

i jeszcze spod samego minaretu

Ostatnie zdjęcie - minaret Kalna Minor i Kuhna Ark.

A my do taksówki i prawie 500km do Buchary przez pustynię, ale to już całkiem inna opowieść ;-)

1 komentarz:

  1. Niesamowite zdiecia... Fajna opoweisc... Musze tam sie wybrac!

    OdpowiedzUsuń