sobota, 21 marca 2015

[latino] Klify Moher czyli zapoznanie się z typową irlandzką pogodą

Latino - cz. 48
4 października 2014
Klify Moher czyli zapoznanie się z typową irlandzką pogodą

Na ostatni dzień zostawiliśmy sobie jedno z najciekawszych miejsc w Irlandii. Położone niedaleko od Ennis, klify Moheru. Niestety pierwsze poranne spojrzenie przez okno i już widać, że dziś pogoda będzie zupełnie inna niż wczoraj. Mglisto, wietrznie i deszczowo. Cóż. Nie zniechęca nas to przed wyruszeniem ku klifom. Pierwszy przystanek w Ennistimon. Przez to ciche i niewielkie miasteczko przepływa rzeka i czyni to nad wyraz efektownie, pokonując z wielkim łoskotem kilkumetrowe kaskady. Szum wzburzonej wody co prawda zagłusza deszcz i wyjący wiatr, ale sam widok jest wystarczająco efektowny.

[latino] Irlandia czyli powroty do domu nie zawsze najkrótszą drogą wiodą

Latino - cz. 48
2-3 października 2014
Irlandia czyli powroty do domu nie zawsze najkrótszą drogą wiodą

Trudno w to uwierzyć, ale byłem dopiero pierwszy raz w Irlandii. Cóż. Lepiej późno niż wcale. Z Paryża nie było jakiś sensownych lotów do kraju. Za to były bilety za kilkanaście euro do Shannon, a także na połączenie Shannon - Warszawa. A, że niedaleko mieszka Iwa, którą usiłuje odwiedzić od wielu, wielu lat... W końcu była okazja.
Na lotnisku czeka na mnie Iwa, która czyniła od tej chwili honory Gospodyni. Mieszka w całkiem przytulnym domu Ennis, niewielkiej miejscowości na zachodzie Irlandii. Pierwszy dzień minął mi na odsypianiu całej wielkiej podróży. Irlandię zacząłem poznawać od najlepszej strony - od wizyty w miejscowym pubie, gdzie poszliśmy wieczorem. Irlandzka muzyka na żywo, zimny Guinness w ręku, dobre towarzystwo. Nie było powodu by narzekać ;-)
Kolejnym dniem była sobota. Pojechaliśmy w stronę parku narodowego Connemara. Pogoda z rana, zupełnie nieirlandzka. Słońce, błękitne niebo. Ciepło. 
  

piątek, 20 marca 2015

[latino] Paryż czyli z krótką wizytą u Jima Morrisona

Latino - cz. 47
30-31 września 2014
Paryż czyli z krótką wizytą u Jima Morrisona

Jedenaście godzin lotu z Limy do Madrytu minęło jakoś szybko. Pewnie dlatego, że lecieliśmy w nocy. Obudziliśmy się wczesnym rankiem peruwiańskiego czasu. Ale w Madrycie była to już godzina 14. Kolejne pięć godzin spędziliśmy na madryckim lotnisku. A po 22 wylądowaliśmy w Paryżu. O tej porze z lotniska CDG nie jeździły żadne autobusy. Pozostała tylko taksówka. W sumie wyszło taniej niż autobusem. 25 euro i w dwadzieścia minut byliśmy na ulicy Lenina. Nie ogarniam Francuzów. Jak można tak ulicę nazwać. Zarezerwowaliśmy uprzednio przez serwis airbnb niewielkie mieszkanko. Gospodarz czekał na nas wytrwale, pomimo późnej pory. Pokazał co i jak i można było w końcu odpocząć. Żyliśmy jeszcze w zupełnie innej strefie czasowej. Po naszemu było wczesne popołudnie. A tu trzeba było iść spać.
Rankiem nie wstawało się za dobrze. Ale co było robić. Mieliśmy niewiele czasu. Akurat by spojrzeć przez chwile na miasto. Startujemy od Katedry Notre-Dame. Akurat gdzieś na horyzoncie wschodzi słońce.


[latino] Lima czyli surrealistyczne pożegnanie

Latino - cz. 46
29-30 września 2014
Lima czyli surrealistyczne pożegnanie

Dojechaliśmy do Limy wczesnym popołudniem. Nie mieliśmy wybranego i zarezerwowanego uprzednio hotelu. Jedziemy do centrum. Taksówkarz wspomina, że zna taki jeden hotel blisko głównego placu, który będzie mieścił się w naszych możliwościach. Piętnaście minut i wysiadamy w samym centrum, dwieście metrów od Plaza Mayor. Stoimy przed wejściem. Hotel Espana. Na wejściu wygląda tak, jakby nie było nas na niego stać. Ale szybko okazuje się, że za osobę wychodzi 25zł. Zostajemy! Wnętrze urzeka. Kicz i szaleństwo wychodzi z każdego rogu. Szklane żyrandole, misterne posadzki, obrazy w złoconych ramach, popiersia i rzeźby "antyczne", kolumny, stiuki, przyklejane gzymsy. Obłęd. 

[latino] Islas Ballestas czyli w krainie miliona ptaków

Latino - cz. 45
29 września 2014
Islas Ballestas czyli w krainie miliona ptaków

Paracas odwiedzane jest przez turystów zasadniczo tylko przy okazji wycieczki na wyspy Ballestas. Wiekszość z nich przyjeżdża tu w grupach zorganizowanych z Limy i prosto z autobusu lądują na pokładzie motorówki. Wszystkie rejsy zaczynają się przed południem. Przed wejściem czeka całkiem spory tłumek. Wszystko idzie dość sprawnie i po kilkunastu minutach siedzimy w łodzi motorowej. Łodzie są pojemne, mieszczą 32 osoby na pokładzie. Układ foteli jak w autobusie. Odbijamy od brzegu. Wpierw powoli wypływamy z portu podziwiając ptaki, obsiadające wszystko co się da - falochrony, statki, nadbrzeże.    


środa, 11 marca 2015

[latino] Paracas czyli oddech Pacyfiku

Latino - cz. 44
28 września 2014
Paracas czyli oddech Pacyfiku

W autobusie spało się doskonale. Jechaliśmy Panaamericaną, najdłuższą drogą łączącą Ziemię Ognistą z Alaską. Co prawda takie określenie jest nieco na wyrost, biorąc pod uwagę, że część dystansu w Ameryce Środkowej trzeba pokonać drogą morską,z braku innej alternatywy. Ale nie czepiajmy się zbytnio. Ładnie to brzmi. I przyjemnie jedzie. Zwłaszcza w autobusie typu cama, który miał rozkładane szerokie fotele do pozycji, w której można było się wyspać. Gdy oświetliły nas pierwsze promienie słońca, mijaliśmy płaskowyż Nasca. To jest obowiązkowy punkt programu wszelkich wycieczek. Wszyscy podziwiają z okien samolotów niezwykłe geoglify, czyli ogromne rysunki przestawiające zwierzęta, rośliny i figury geometryczne. Nie było czasu by się tu zatrzymać. Jechaliśmy dalej, do Pisco. Autobus wysadził nas przy drodze do Pisco gdzieś koło 8 rano, a sam odjechał dalej, ku Limie. Złapaliśmy taksówkę, a raczej taksówka nas złapała i  w kilkanaście minut dojechaliśmy do Paracas. Po drodze ukazuje się nam lekko przymglone na horyzoncie niebiesko - szare lustro wody. Przed nami Pacyfik! Widzimy go po raz pierwszy. Jedziemy wzdłuż piaszczystej plaży kilkanaście metrów od brzegu. Wszystkie dachy budynków, maszty, płoty oblepione są tysiącami ptaków. Rozpoznaję tylko pelikany. Co na widok... 
Paracas to niewielkie miasteczko. Leniwe, spokojne. Brzydkie. Kilka lat temu bardzo ucierpiało wskutek silnego trzęsienia ziemi. Toteż trudno mieć pretensje, że prawie wszystko wygląda tu jak jedna wielka prowizorka. Kilka hoteli, restauracje, sklepy. Turystycznie. Tradycyjnie zaczynamy od zrzucenia plecaków i zrobienia spaceru w poszukiwaniu noclegu. Wybór jest całkiem spory. Jest tanio. Śpimy w końcu w całkiem przyjemnych hostelu za jedyne 6$ od osoby. Spokojnie siadamy w zacienionym hostelowym atrium i zastanawiamy się jak ułozyć plan na dziś i jutro. Już za późno, by płynąć na wyspy Ballestas, toteż zajmiemy się tym jutro. Dziś wypożyczymy rowery i pojedziemy zwiedzić półwysep. W agencji turystycznej trochę się targujemy. Kupujemy u nich jutrzejszą wycieczkę statkiem,  a także wypożyczamy rowery. 
Ruszamy. Pierwsze parę kilometrów to równy jak stół asfalt.    



poniedziałek, 9 marca 2015

[latino] Chachani czyli wyżej niż kondory

Latino - cz. 43
25-27 września 2014
Chachani czyli wyżej niż kondory

Wróciliśmy z treku, a raczej z wypoczynku z kanionu Colca. Tego wieczora dzielimy się. Szóstka jedzie dziś nocnym autobusem do Pisco, a my jeszcze zostajemy w tej okolicy. Chcemy spróbować wejść na Chachani. Może nie wygląda tak pięknie jak sąsiadujący z nim El Misti, ale za to mierzy 6038 metrów npm. Odwiedzamy nasza agencję. Dogadujemy szczegóły i cenę. Wychodzi na to, że nie warto brać samego transportu. Pakiet z przewodnikiem jest niewiele droższy. Płacimy zatem po 300 soli. W zamian zostaniemy dowiezieni, nakarmieni i zaprowadzeni na górę. Usługa obejmuje też sprowadzenie w dół i  zwiezienie do Arequipy. Będziemy wchodzić w trójkę: Magda, Bartek i ja. Kaśka odpuszcza sobie wbieganie na szczyt. Zostaje w Arequipie. W planie ma jakieś zwiedzanie i rafting.  
Resztę dnia wykorzystujemy na zakupy drobiazgów - pamiątek. Wieczorem żegnamy się z resztą ekipy. Oni jadą w stronę Limy a my do naszego starego dobrego hotelu Mochileros spać.
Rankiem, o dziesiątej, spakowani zjawiamy się w biurze. Zanim jednak wyruszymy odwiedzamy kolejne biuro, gdzie czeka na nas przewodnik. Sprawdza nasz sprzęt. Dobieramy ciepłe rękawice i miski w których zjemy kolację.
Przed agencją stoi już jeep. Wsiadamy i ruszamy ku przygodzie. 
Droga, którą jedziemy wspina się na przełęcz pomiędzy Chachani a El Misti. Siedzę po prawej stronie i cały czas mam piękny widok na El Misti. 

piątek, 6 marca 2015

[latino] Kanion Colca czyli rzut oka z góry

Latino - cz. 42
25 września 2014
Kanion Colca czyli rzut oka z góry.

Piękny poranek zastał nas w Cabanaconde. Była dopiero godzina dziewiąta, a my już po byliśmy po kilkugodzinnym forsownym marszu pod górę. To nie był koniec naszej wycieczki po kanionie. Teraz czeka nas małe zwiedzanie okolicy w drodze powrotnej do Arequipy.  W oczekiwaniu na busa można rozejrzeć się po najbliższej okolicy. Miasteczko wydaje się nieco senne. Nie sposób tylko nie zauważyć zbliżających się wyborów. Kampania w pełni. Wielkie plakaty, hasła wyborcze. A przede wszystkim powoli kręcący się wokół głównego placu samochód agitujący z głośników za jednym z kandydatów. 


czwartek, 5 marca 2015

[latino] Kanion Colca czyli jesteśmy na wczasach.

Latino - cz. 41
23-25 września 2014
Kanion Colca czyli jesteśmy na wczasach.

Żegnamy się z busikiem gdzieś pomiędzy Cruz del Condor a miasteczkiem Cabanaconde. Przed nami trek wgłąb kanionu Colca.
Kanion Colca jest jednym z dwóch najgłębszych, obok Cotahuasi kanionów na świecie. Do końca nie wiadomo który jest głębszy, bo wszystko zależy skąd i dokąd mierzyć. Ściany kanionu wznoszą się nad poziom rzeki na 3200 metrów z jednej  i 4200 metrów z drugiej strony. Długość to 120 kilometrów. 
Startujemy o godzinie 10.To dość oryginalny trek. Na dzień dobry czeka nas zejście w dół kanionu. Solidne 1200 metrów różnicy poziomów. Na niebie pojawiły się chmurki. Ale jest ciepło, w słońcu nawet gorąco. Gdzie nie spojrzeć, góry.


poniedziałek, 2 marca 2015

[foto] 12 wybranych zdjęć 2007 roku -subiektywnie

Okazało się, że gdzieś uciekł mi w podsumowaniach rok 2007. Istotny rok, pierwszy raz w końcu pojechałem gdzieś daleko i na długo. Nepal, bo to był cel pierwszej większej wyprawy, siłą rzeczy dominuje w tym zestawieniu. Ale nie tylko dlatego. Zdjęcia z tego roku miały niestety pecha. W skutek uszkodzenia dysku straciłem wiele zdjęć. Ten rok należał do najbardziej poszkodowanych. Dość wstępu. Czas na zdjęcia:

niedziela, 1 marca 2015

[latino] Kanion Colca czyli Condor Air Show

Latino - cz. 40
23 września 2014
Kanion Colca czyli Condor Air Show

W środku nocy zebraliśmy się przed hotelem. To była barbarzyńska pora, parę minut przed trzecią w nocy. A wszystko to ponoć przez kondory, które gustują w porannych przelotach w kanionie. A nas do miejsca pokazu dzieliło kila godzin jazdy busem. Bus szczęśliwie podjechał, okazało się, że w grupie prócz naszej dziesiątki będzie jeden Australijczyk. Może uda się mu z nami wytrzymać. Po chwili wszyscy zasnęli. Budzi mnie dziwne uczucie. Jakby powietrza brakowało. Organizm domaga się znacznie większej częstotliwości oddechów. Sprawa się szybko wyjaśnia. Wjechaliśmy na przełęcz o wysokości 4950 metrów npm. No tak. Już trochę zapomnieliśmy jak to jest na dużych wysokościach. Ale ponieważ za oknem dalej było ciemno usiłujemy spać dalej. Nie idzie to łatwo, na szczęście zaczyna się robić jasno. Za oknem widać góry po horyzont, wijącą się drogę po której jedziemy i piękne kolory na niebie. Niedługo wzejdzie słońce. Zdjęć nie ma jak robić, za szybko kręcimy się po serpentynach. Teraz cały czas w dół. W końcu wjeżdżamy do Chivay. Jest 6:00. na rogatkach mała niepozorna budka. Po chwili jesteśmy ubożsi o 70 soli, które zdarto z nas za 'boleto turistico" tytułem wjazdu na teren kanionu. Zatrzymujemy się przy jakieś restauracji. Przewodnik wspomina, że teraz czas na śniadanie. W sumie jesteśmy już głodni. Wchodzimy. Stoły przygotowane na przyjęcie kilku takich busików jak nas. A co na śniadanie? Niespodzianek nie ma. Mate de coca, jedna mała bułeczka, dżem i odrobina masła. Trochę mało. Biegnę do pobliskiego sklepiku. Biorę jakieś ciastka i słodkie bułki. Dobre i to. Nasz przewodnik był trochę zdziwiony, ale zarazem bardzo zmartwiony faktem, że nie podobało nam się takie śniadanie. Tłumaczymy, że smakowało. Tylko za mało. Przejął się tym faktem, twierdzi że będzie lepiej.
Ruszamy krętą drogą wzdłuż kanionu na audiencję do kondorów. Wedle rozkładu jazdy kondory latają pomiędzy 8 a 9 rano. I co jeszcze ciekawsze, latają tylko w miejscu zwanym Cruz del Condor. Jest kwadrans po 8, kiedy nieco spóźnieni wysiadamy. Uczucia mamy nieco ambiwalentne. Cudna okolica. Pod nami kanion sięgający wgłąb 1400-1500 metrów. Nad nami szczyty pięciotysięczne. Niesamowite poczucie przestrzeni i skali. Ale przed nami widzimy tylko głośny tłum czekający na poranny pokaz. Wygląda to lekko odpychająco. Do barierek nie da bardzo przepchać, co lepsze miejsca są już zajęte. Ech... masowa turystyka. Schodzimy nieco niżej. Przynajmniej nie stoimy w tłoku i mamy pocieszny widok na oblepiony tłumem kawałek zbocza. Wszyscy czekający na Jaśnie Państwa, czyli kondory.
Nie mamy pojęcia jak one maja sie tu pojawić. Tymczasem ... leci. Jeden, potem drugi. Sądząc po upierzeniu mamy do czynienia z młodymi osobnikami. Ale i tak sa olbrzymie. Dorosłe ptaki potrafią mieć do 3,2m rozpiętości skrzydeł.