niedziela, 8 maja 2011

[uzbekistan] Na południe

Kierowaliśmy się na Termez, najdalej wysunięte miasto na południe w dawnym Związku Radzieckim. Miejscowość lezącą na granicy z Afganistanem. Jadąc tam, przez pół dnia kilkoma taksówkami, mogliśmy się przekonać, że bycie w drodze, w podróży  dostarcza najwięcej wrażeń. Ciekawe, że od tego dnia, przez kilka kolejnych nie spotkaliśy żadnych turystów z grup zorganizowanych, żadnych podróżników.
Taksówka dowiozła nas do Ghuzar, gdzie mieliśmy szukać autobusu do Termezu. Ledwo wysiedliśmy od razu przy nas stanęło kilkanaście osób i każda pytała się gdzie chcemy jechać i co chcemy robić. Zrobiło się w końcu tak zwyczajnie azjatycko. Lekki chaos, opalone, śniade twarze, wszyscy w tradycyjnych strojach, głośno się przekrzykujący i machający rękami. W końcu Azja! ;-)
Ceny taksówki do Termezu były w granicach 100$, co było przynajmniej kilka razy za dużo, oczywiście żaden autobus już miał nie jechać. Nasz gospodarz, Tura, uprzedzał nas, że autobusów może być mało i poradził byśmy w razie czego podjechali do kolejnej miejscowości, gdyż tam znacząco miało być łatwiej o autobus.
I znaleźliśmy auto, którym tam pojechaliśmy. A za oknem widoki! Zupełnie odmienne, pełne egzotyki, no i góry! Zdjęcia oczywiście robione przez brudną szybę.









Przez szybę też się da trochę zobaczyć ;-)


Dojechaliśmy do miasta, którego obecnie nazwy nie mogę odnaleźć na mapie. Malutkie, główna droga, przy niej sklepy, samochody, czajchany. No po prostu raj. Wysiedliśmy i z plecakami zalegliśmy w chajchanie. Szaszłyki, zupa i oczywiście herbata. Autobus ponoć miał być za godzinę.
Przy ulicy stało dużo samochodów, z których oczywiście każdy mógłby zawieźć cię tam gdzie zechcesz. Kwestia ceny ;-)  Właśnie. Uzbekistan to kraj marki Daewoo. Matizy na krótkie trasy, Nexie na dłuższe 9 to już był najwyższy standard!) i busiki Damasy, mieszczące ok 6-8 osób.  na zdjęciu poniżej widać kilka Damasów, których jak przypuszczaliśmy musi być więcej niźli ludzi w Uzbekistanie ;-) Są wszędzie.


Siedząc tak sobie mogliśmy przyjrzeć się ludziom i życiu z dala od szlaków turystycznych.


Wzbudzaliśmy oczywiście niemała sensacje, wypytywano nas skąd jesteśmy, co tu robimy. I oczywiście standardowe pytanie o żonę i dzieci. ;-)




Ludzie byli bardzo życzliwi, otwarci i ciekawi. Zaproszono nas do stolika, na stole pojawiły się szaszłyki i sałatka i poczęstowano nas wódką. Dyskretnie nalewaną pod stolikiem z dzbanka do czarek w których pije się herbatę. Żyć nie umierać!

Ludzie sami prosili by zrobić im zdjęcia, także nam robiono takowe, najczęściej komórkami ;-)


W końcu udało się wytargować dobrą cenę i pojechaliśmy Nexią do Termezu. Znów widoki po drodze nie pozwalały zasnąć.

Tak, to był hit dnia. Lokomotywa na szczycie góry w charakterze pomnika.











Po drodze kilka punktów kontrolnych, czasem trzeba było pokazać paszport, a czasem nie. Przy wjeździe do strefy przygranicznej dokładne wpisanie do wielkiej księgi. Ale cały czas uśmiechnięte twarze i zwykłych ludzi i mundurowych. Jak na postsowieckie klimaty to dość dziwne ;-)

I koniec podróży. Termez.


A jak było w Termezie, o tym w następnym odcinku ;-)


Część I - Mojnak, czyli Centrum Niczego
Część II - Ayaz Qala - na pustyni
Część III - Chiwa - Jedwabnym szlakiem I
Część IV - Buchara - Jedwabnym szlakiem II
Część V - Langar
Część VI - Na południe
Część VII - Termez, czyli witamy w Azji
Część VIII - Nocnym pociągiem aż do końca świata
Część IX - Dolina Fergańska
Część X - Samarkanda - Jedwabnym szlakiem III

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz