Samolotem nad Himalajami. Lukla- Kathmandu.
Wczesnym rankiem, jeszcze przed wschodem słońca meldujemy sie na lotnisku. Lot mamy około 9, ale trzeba czuwać bo w każdej chwili moga przylecieć samoloty z Kathmandu. Chyba, że chmury nie pozwolą. Wtedy to będziemy czekać. Znacząca większość lotów odbywa się rankiem, gdy nie ma jeszcze chmur.
Hala odlotów nabita jest ludźmi, a każdy chce dziś polecieć. Hala to może za duże słowo, ot nieduży, kameralny budynek. Czekamy z godzinę, kiedy wśród ludzi następuje pewne poruszenie. Leci! Co prawda lądujący samolot okazał się innej kunkurencyjnej linii, ale już kolejny jest nasz i szybko wychodzimy na pas. Samolot ląduje, ludzie natychmiast wychodzą, my od razu wchodzimy. Całość trwa mniej niż 5 minut. Zapinamy pasy...
Start dośc krótki, bo pas ma ok. 450 metrów. I lecimy! Uff.... Szybko nabieramy wysokości, wypadałoby zmieścić się nad przełęczą, do której się zbliżamy. Znów sie udało ;-) Tymczasem za oknem...
Widać góry. Z łatwością można rozpoznać Everest, Lhotse, Nupste i Ama Dablam.
Z każdą sekundą oddalamy się, a góry robią się jakieś mniejsze.
Żegnamy się z Everestem.
Pojawiają się jakieś anonimowe sześcio i może też siedmiotysięczniki.
Rozpoznaję jeszcze Gauri Shankhar /7134m/
A w dole przełęcz Deorali, którą zdobywaliśmy pierwszego dnia treku. Tam gdzieś na zejściu została moja kurtka ;-)
Niestety nie widać jej nawet na zoomie ;-)
Potem ciąg dalszy anonimowych himalajskich szczytów. Pięknie.
Powoli dolatujemy do Kathmandu.
I po 30 minutach lądujemy. Cali i zdrowi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz