Nuntala /1900m/ - Bupsa /2600m/
Rano zobaczyliśmy pierwsze błękitne niebo na tym wyjeździe. A chwilę później wyszło słońce. No niebywałe. Zaczynaliśmy mieć nadzieję, że monsun właśnie odszedł.
Cały czas na trasie spotykaliśmy niewielu turystów, może 5-10 dziennie. Za to na trasie mijaliśmy setki miejscowych tragarzy. No ale czemu się dziwić. Nie było tu dróg jezdnych, całe zaopatrzenie do odległych osad trzeba było nosić na plecach. Przechodziliśmy przez prawdziwe nepalskie wioski, niespecjalnie nastawione na turystów. Przyjmowaliśmy to dość naturalnie, wyobrażaliśmy sobie, że tak jest wszędzie. Dopiero kilka dni później, gdy nasz szlak połączył sie z tym idącym z Lukli doceniliśmy te pierwsze dni, w których można było się cieszyć z pustych gór oraz miejscowego folkloru bez tabunu wyekwipowanych i głośnych turystów.
Ruszyliśmy, początek łatwy, bo w dół do rzeki Dudi Koshi. Nareszcie doszliśmy do naszej doliny. Do tej pory idąc od Jiri przecinaliśmy kolejne grzbiety i doliny. A teraz staliśmy nad rzeką wypływającą gdzieś spod Everestu. To był najniższy punkt na trasie treku. 1500 metrów.
Nad Dudi Koshi prowadzi całkiem widowiskowy most wiszący.
Zaczęliśmy mozolne podejście. Znów jakoś szło się ciężko. Nie mogłem sie przyzwyczaić do ciężkiego plecaka.
Po dwóch godzinach cięzkiego podchodzenia w pełnym słońcu (!) doszliśmy do Kharikhola. Odpoczynek zrobiliśy sobie przy klasztorze, który znajdował się przed wioską, na niewielkim wzniesieniu. Nie chciałem spowalniać reszty, a chciałem trochę więcej odpocząć, więc umówiliśmy się na spotkanie w miejscu noclegu, czyli w kolejnej miejscowości Bupsa.
Samemu szło mi się całkiem nieźle, ale pewnie dlatego, że z początku droga prowadziła lekko opadającym w stronę rzeki trawersem. Potem, już po przekroczeniu potoku, szlak mocno prowadził w górę. W końcu doszedłem do Bupsy. Niestety, nie spotkałem tam Janka i Rafała. Nie było ich w żadnym hoteliku. Trochę bez sensu, bo umawialiśmy się tutaj. Siedząc tak i myśląc, co robić, wypatrzyłem gdzieś wysoko, przy szlaku kilka zabudowań. Pomyślałem, że poszli dalej. Więc założyłem plecak i poszedłem dalej, choć przyznam się, że bez entuzjazmu.
Po kolejnej godzinie doszedłem do tych hotelików. Niestety tam też ich nie było. No nic. Nie wiedziałem co się mogło stać. Ale nie miałem problemów z zaśnięciem. Byłem znów wykończony.
Tego dnia przeszedłem około 13 kilometrów. W dół 550 metrów, w górę 1250 metrów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz