piątek, 19 grudnia 2014

[latino] Salar de Uyuni cz. 1 czyli samochodem przez jezioro

Latino - cz. 27
17  września 2014
Salar de Uyuni cz. 1 czyli samochodem przez jezioro

Dzień zaczął się od przysłowiowego trzęsienia ziemi. Mój kochany aparat odmówił współpracy. W momencie jak zaczynamy wycieczkę, która uchodzi za najważniejszy punkt programu. Z bezsilności nie wiem co robić, myśleć. Zbieramy się pod biurem. Auta już czekają. Jeszcze tylko kupujemy kilka baniaków z wodą. Coś pić przez te dni trzeba. Ruszamy.
Pierwszy punkt programu to wizyta na cmentarzysku pociągów. Kilka kilometrów od Uyuni na bocznym torze stoją dawno już wycofane parowozy, lokomotywy i wagony. Stoją i czekają na przeżarcie przez rdzę i wchłonięcie przez pustynię. Póki co, są turystyczną atrakcją.
Jeszcze jestem lekko oszołomiony niedyspozycją mojego aparatu, wyciągam komórkę i coś tam usiłuje zrobić... 



Kolejowego żelastwa zgromadzono tu  w imponującej ilości. czasem jakieś pomysłowe ręce darują im drugie życie. I z parowozu robi się huśtawka.


Niewiele pamiętam z tych kilkunastu minut. Było bardzo jasno, słonecznie. Biel aż biła od zaczynającego się zaraz stąd  salaru. Wróciłbym tu jeszcze kiedyś, ale wieczorową lub poranna porą. 



Jedziemy dalej. Przyznam się, że nie mam ochoty patrzeć się na widoki. Jeszcze mi nie przeszło. Po kilkunastu minutach zatrzymujemy się w w malutkiej osadzie Colchani. Czas na toaletę i nieodzowne na każdej wycieczce, kramy z boliwijskimi pamiątkami. Toaleta okazuje się najdroższa w całej Boliwii, mogę pozwolić sobie na zaoszczędzenie 2 boliwianów. Samo Colchani jest największym okolicznym ośrodkiem wydobycia soli z powierzchni jeziora. Rocznie jest tego 20 tysięcy ton. 
Wjeżdżamy na białe morze. Wygląda to niezwykle. Jakbyśmy sunęli po zamarzniętej tafli jeziora. Na liczniku auta 100-110 km/h a w środku prawie nic nie trzęsie. Trochę mi oszołomienie przechodzi, bo jakie wyście jest. Bartek proponuje mi bym, korzystał w razie potrzeby z jego aparatu. Cieszę się. Przynajmniej kilka zdjęć uda się zrobić. 
Salar de Uyuni to jedno z największych wyschniętych słonych jezior na świecie. A juz na pewno najbardziej malownicze. Położone na wysokości 3650 metrów npm. Długie na 150 km, szerokie na 140km, a jego powierzchnia to 12106 kilometrów kwadratowych. Skąd tu tyle soli? Jezioro jest bezodpływowe, zasilane przez kilkanaście okresowych najczęściej rzek. Niosą one pewne ilości soli mineralnych, które z braku możliwości odpływu kumulują się w zbiorniku wodnym. W porze deszczowej, czyli gdzieś w okolicy marca wpływające wody zalewają jezioro na niewielką głębokość: od kilkunastu centymetrów do kilku metrów. Woda szybko odparowywuje, zostawiając kolejny pokład soli.  
Przyjeżdżamy w porze suchej, kiedy wszystko, aż po horyzont lśni oślepiająca bielą. 



Stajemy przy "kopalni"soli. technologia jest dość prosta. Sól zalegająca na powierzchni formuje się w kopce, potem tylko załadunek. I gotowe. Pokłady soli sięgają do 6 metrów, więc wydaja się być niewyczerpalne. 


Wszystko oszałamia. Biel soli, jaskrawe światło słońca, nasycone błękitem niebo, delikatne zwiewne chmurki, niezwykła przestrzeń. 





Kolejny przystanek. Zbudowany, a jakże, z soli pomnik upamiętniający rajd Dakar, odbywający się na początku roku. Jego trasa wiodła właśnie przez Salar de Uyuni. Kierowca opowiada nam o tym z zauważalną dumą. Widać, że dla tutejszych mieszkańców to bardzo ważne i nobilitujące.



Stojąc i wpatrując się gdzieś w horyzont wszystko traci odległość. Wydaje się być bliskie, a jest kilkanaście razy dalej. Tworzy się zjawisko mirażu, przez co wydaje się, ze auta znikające gdzieś za horyzontem unoszą się w powietrzu. 


Niedaleko pomnika stoi niewielki parterowy budynek. Okazuje się, że jest to hotel. Nietypowy bo cały zbudowany z bloków solnych.  Nawet nie zachodzimy z zapytaniem o cenę.  Poza tym jest przed południem, przed nami jeszcze mnóstwo wrażeń dzisiaj. 


Jedziemy dalej. Kierowca trzyma tempo - 100km/h. Nawierzchnia jest równiutka, jedzie się bardzo wygodnie. Nagle stał sie cud. Aparat postanowił jeszcze mi trochę posłużyć. Jest sprawny! I od razu widzę, że świat jest piekny.


Przed nami wyspa Incahuasi. Oddalona od Colhani o 80 km. To chyba najbardziej znane i najliczniej odwiedzane miejsce na salarze. Jest nieduża i porośnięta tysiącami wielkich kaktusów, które osiagają tu wysokośc do 10 metrów. Z daleka wygląda to fantastycznie. Pomiędzy bielą jeziora i błękitem nieba rdzawe skały z wystającymi kreskami kaktusów.


Ale z bliska już tak pięknie nie jest. Z drugie strony wyspy widzimy infrastrukturę turystyczną, która tworzy pewien dysonans z pięknym krajobrazem otaczającym nas dookoła. Są stoliki, jakieś budynki. Maszty i flagi. To cel prawie wszystkich wycieczek. Jest kilkanaście samochodów terenowych i pewnie z setka turystów. Wstęp oczywiście płatny - 30 blv. Możemy pozwolić sobie na ominięcie tej niewątpliwej atrakcji, gdyż kierujemy się do wyspy Pescado, która wygląda równie pięknie, ale nie posiada wad tutejszej. Czyli jest pusta, cicha i będzie tylko dla nas.   


Toteż po dwóch minutach postoju ruszamy bez wielkiego żalu.



Wygląda, że wyspa Pescado jest oddalona o kilka minut jazdy. Tymczasem było to blisko 25 kilometrów. Niesamowite jak traci się tutaj wyczucie odległości.

cz. 46 - Lima czyli surrealistyczne pożegnanie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz