poniedziałek, 17 listopada 2014

[latino] Maras czyli senne uroki prowincji

Latino - cz. 6
6 września 2014
Maras czyli senne uroki prowincji.

Maras to miasteczko leżące w okolicy Świętej Doliny. Niewielkie, liczy jakieś 1500 mieszkańców.  I pewnie nikt by tu nie trafił, gdyby nie sąsiedztwo dwóch ciekawych miejsc. Oba widać na muralu który widzimy wjeżdżając do miasta. Pola tarasowe w Moray i solanki leżące niealeko Maras. W zasadzie turystów tu niewielu, bo wszystkie zorganizowane wycieczki nie zatrzymują sie w mieście pedząc od razu do wspomnianych atrakcji.

My zaś chcieliśmy wysiąść i popatrzeć. Na rynku znajduje się urzekający pomnik. Inkaska para rolników z osiołkiem na tle tarasów uprawnych w Maras. Wszystko w kolorze! Cudny turystyczny kicz.


Ruszamy w boczną uliczkę niespiesznym krokiem. Atmosfera sobotniego sennego popołudnia. Dzieci bawią się na ulicy. Czasem jakaś babcia przemknie z zawiniątkiem na plecach. Ot, normalnie.  

Można zauważyć bardzo ciekawe portale wykonane z miejscowego kamienia. Właściwie każdy dom ma takie ozdobne wejście. Kolor miejscowego materiału budowlanego - kamienia, zdominował tutejszą kolorystykę. 






Sennie i cicho. Policjant aż spojrzał z ciekawością jak zobaczył nas, grupkę turystów.



Można siedzieć przed domem i patrzeć na wolno płynacą rzeczywistość, ale można połączyć to z handlem. Kilka bananów, pamarańcze czy papaja. Niewiele trzeba do prowadzenia własnego interesu.


Zrobiwszy kółeczko po uliczkach wracamy na główny plac. Jest i toaleta....


I większe już stoisko z drobiazgami.


Przy placu stoi kościół. A tu kolejne wesele.


Tym razem możemy się przyjrzeć nieco dokładnie. Akurat z kościoła wychodzi Młoda Para.



Po chwili wszyscy zaczynają tonąć w kolorowych okruchach. Każdy z gości weselnych podchodząc z życzeniami do nowożeńców sypie im nad głową garść konfetti. Niektórzy sypią nad całym tłumem co zdaje się tworzyć kolorową mgiełkę przysłaniającą to urocze zgromadzenie.



Możemy się przyjrzeć tradycyjnym odświętnym ubiorom. Choć Państwo Młodzi w strojach nowoczesnych: garnitur i biała suknia to sporo gości przyodziana wedle Tradycji.




Wyjeżdżamy z miasteczka. Kierujemy się na Moray. Kiedy po kilkunastu minutach dojeżdżamy na miejsce, okazuje się, aby wejść na teren tarasów uprawnych, należy zakupic bilet zbiorczy obejmujący cała dolinę. Czyli wspomniane wcześniej 70 soli. Nie można zaś kupić odzielnegoo biletu na to konkretne miejsce. Kierowca zarzeka się, że jeszcze parę miesiecy temu sprzedawali, ale widac i tu dotarła nowoczesna forma sprzedaży. Toteż zawracamy budząc zdziwienie w oczach biletera: "Jak to? Bogaci gringos nie chcą zapłacić?". Wracamy podziwiając góry leżące z drugiej strony Świętej Doliny. A podziwiamy, bo właśnie się trochę odsłoniły.


Pogoda sie trzyma. Znaczy chmury wiszą ale nie pada. Jeszcze nie pada.



Jedziemy szutrową drogą w kierunku tarasów solnych.

cz. 46 - Lima czyli surrealistyczne pożegnanie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz