środa, 19 listopada 2014

[latino] Huayna Picchu czyli Machu Picchu z nieba

Latino - cz. 10
7 września 2014
Huayna Picchu czyli Machu Picchu z nieba.

Huayna Picchu w języku keczua oznacza Młody Szczyt. Patrząc się na niego z ruin miasta nie chce się wierzyć, że prowadzi tam jakiś szlak. Ściany wydają opadać pionowo w dolinę Urubamby. Wejście jest limitowane. Wpuszczane sa dwie grupy po 200 osób. Pierwsza o ósmej, druga o dziesiątej. Najsensowniej wybrać tą drugą porę, a wcześniejszy czas przeznaczyć na zwiedzanie miasta. Wtedy, gdy nie ma tam jeszcze tłumów. Bilety warto kupić z przynajmniej miesięcznym wyprzedzeniem. W szczycie sezonu nie ma możliwości kupna biletu z dnia na dzień. 
Przed bramką kłębi sie już tłum żądnych wrażeń. Równo o 10 bramki się otwierają. Przed wejściem trzeba się jeszcze wpisać do wielkiej księgi. I można iść.



Nasz szczyt ma dwie nazwy, do tego różnie pisane. Huayna, Huchuy i Wayna. Na tym drogowskazie używa się nazwy Wayna Picchu na określenie głównego wierzchołka. Na użytek turystów jest Wayna, miejscowi mówią Huayna. 


Do podejścia jest 350 metrów. Należało sie spodziewać, że będzie stromo. I jest.




 Idziemy cały czas stromym zboczem porośniętym tropikalnym lasem. W końcu zaczyna coś widać.


Las się kończy, naczynają się tarasy. Jeszcze bardziej stromo. I widokowo. Machu Picchu z lotu ptaka. Ładnie widać cześc rolniczą i częśc miejską ze śladami dzielącego obie strony muru.


W szerszym ujęciu. Z drogą jezdną prowadzącą pod samo wejście.


Jest godzina 11. Dotarła właśnie fala turystów, którzy przyjechali pociągiem z Cuzco. To chyba najpopularniejszy sposób dla tych co nie mają czasu lub są leniwi by ruszac sie na noc z wygodnego hotleu. Wyruszają z Cuzco bardzo wczesnym rankiem. Wsiadają w pociąg. Potem przesiadka w Aguas Calienes w autobus. Kilka godzin zwiedzania i powrót: autobus, pociąg i bus. I na wieczór już kolacja w Cuzco.
Na środku widać budynek strażnika, skąd roztacza się najbardziej znana pocztówkowa panorama na Machu Picchu.



 Z widokowego tarasu idziemy dalej w górę. Schody prowadzą przez przejście w skale.


Jak ktoś ma lęk wysokości to chyba na te schody by nie wszedł. My też nie musieliśmy, ale trzeba przyznać, robią wrażenie.


W końcu wierzchołek. 2720m npm.


Okazuje się, że powrót dostarczy dodatkowych emocji. Zejście poprowadzone jest inną trasą. To dośc strome schody z widokiem na wiszącą pod nogami dolinę 700 metrów niżej. Osoby z lękiem wysokości raczej nie mają tu co szukać.


Za zakrętem było jeszcze weselej. To znaczy jeszcze bardziej stromo.



W końcu stajemy na pierwszym tarasie. Tu szlak spotyka sie z tym wejściowym i będzie już łatwiej. Pięknie widać dolinę rzeki Urubamba i liniękolejowa biegnącą jej brzegiem.


Wracamy na dół. Szybko wychodzimy za bramy a tam... dziki tłum oczekujący na autobus. Kolejka sięgała kilkuset metrów. Biedni ludzie.... ;-)  


My oczywiście wracamy piechotą. W lesie jest bardzo urokliwie. Cicho, Pusto. Zielono.


Kilka razy nasz szlak wychodzi na drogę. Głośno, wszystko w kurzu i pyle. Na szczęście to chwila.


Bardoz przypadły nam do gustu takie schody.



W międzyczasie pogoda zaczyna się psuć. Nadciągnęły chmury, jest gorąco i duszno. Oznacza to jedno. Zaczyna się zlewa, bo to trudno nazwać deszczem. Woda leje się z nieba jak z wiadra.


Policja ochraniająca teren Machu Picchu widać przystosowana jest na takie warunki.


Docieramy w końcu zupełnie mokrzy do Aguas Calientes.


I możemy sie w końcu przyjrzeć jak wygląda to miejsce. Bo wczoraj przyjechaliśmy po nocy, w nocy też wyszliśmy. Najciekawsze jest usytuowanie. Główną ulicą, deptakiem jest linia kolejowa. Wszyscy spokojnie spacerują po torach. Obok stoliki niezliczonych restauracji. Czasem przejedzie z wielkim hałasem pociąg. I życie wraca do normy.



Okazuje się, że tego miasteczka nie da się polubić. Istniejące tylko dzięki Machu Picchu. Stopień zepsucia masową turystyką jest porażający. Drogie, wręcz nieprzyzwoicie drogie knajpki dla turystów. Sklepy, pamiątki. Mozna sobie zrobić zdjęcie z lamą, z jakąś mała owieczką. Brakowało tylko kondora i krokodyla. Głośna muzyka, jakieś pseudo ludowe tańce przebieranców w maskach. Kicz. Syf. Takie Krupówki. Tyle, że do sześcianu. Widać, nasi górale mają jeszcze od kogo się "uczyc". 


Leje cały czas. Nawet jeszcze bardziej. Zwijamy sie z hotelu i idziemy na pociąg. Oczywiście droga na dworzec prowadzi przez... targ z wszelakim dobrem dla turystów. Juz sie powoli do tego przyzwyczajamy. Na dworcu tłum. Wszyscy stoją, ledwie mieszcząc się pod dachem. Pakujemy się do pociągu. Już po zmroku jesteśmy w Ollantaytambo. Szybka przesiadka na busik i późnym wieczorem lądujemy w Cuzco. Jeszcze wyskoczyliśmy do sklepu po pieczonego kurczaka z frytkami bo po całym dniu jeść się chce nieprzyzwoicie. Kurczak palece lizać. Hotel. Spać. Jutro przecież pobudka o 3:30, bo  jesteśmy umówieni z resztą grupy na dworcu. Jezioro Titicaca już czeka.

*********************************************************************************
Informacje praktyczne:
- bilet wstępu do Machu Picchu i Huayna Picchu - 150 soli, kupowany jeszcze w Polsce, po przeliczeniu wyszło 180zł
- najtańszy pociąg Ollantaytambo - Aguas Calientes - Ollantaytambo - 112$
- hotel w Aguas Calientes - 20 soli ( 22zł )
- bus  Ollantaytambo - Cuzco - 10 soli ( 11zł )


Spis treści:
cz. 46 - Lima czyli surrealistyczne pożegnanie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz