wtorek, 23 grudnia 2014

[latino] W krainie wulkanów czyli pościg za błękitem nieba

Latino - cz. 30
18  września 2014
W krainie wulkanów czyli pościg za błękitem nieba


Rankiem widok za oknem nie nastrajał zbyt optymistycznie. Nic się nie zmieniło od wczoraj. Chmury i silny wiatr.  Jednak jak się bliżej przyjrzeć to była nadzieja. Daleko na wschodzie widać było cieniutki niebieski pasek nad horyzontem. To był mały promyk nadziei. 
Promyk nadziei szybko zgasł kiedy okazało się, że wczorajsza niedyspozycja mojego aparatu nie była przypadkowa. Dziś też odmówił posłuszeństwa. Tym razem już uczynił to definitywnie.
Szybko się zebraliśmy i jedziemy. I co nas ucieszyło najbardziej, jechaliśmy w stronę tego cieniutkiego niebieskiego paseczka.


 Znaleźliśmy się w Kordylierze Zachodniej ( Cordillera Occidential ). To góry lezące na granicy boliwijsko - chilijskiej pochodzenia wulkanicznego. Gdzie się nie rozejrzeć, wszędzie widać stożki wulkanów. Najwyższym szczytem jest Nevado Sajama liczący sobie 6542 metrów. Oczywiście to też jest wulkan. 



Jechaliśmy droga gruntową, szeroką i piaszczystą. Dużo muld i dziur. Tempo całkiem powolne, ale trzęsło naprawdę mocno. W każdym kierunku, gdzie by nie spojrzeć, wulkan. I nasza cienka niebieska linia cały czas powoli i systematycznie się powiększa. Może wiec będzie ładnie. Tymczasem robię kilka zdjęć z aparatu Bartka. 



Jedziemy przez krainę bezimiennych wulkanów. Wszystkie to pięciotysięczniki, wyniesione ponad płaskowyż 1,5-2 kilometrów. Z lewa, z prawa, z przodu i tyłu.  



Błękitu coraz więcej. A najbardziej radują chmury zmieniające powoli kolor z ciemnego na jasne. Na dodatek zaczynają się pięknie układać na niebie tworząc niezwykłe i szybko zmieniające się kompozycje. 



Odkrywam, że mój aparat może robić jednak jakieś zdjęcia. Tylko trzeba zakleić styki łączące obiektyw z body. Jest nadzieja. Co prawda nie mam pewności co z tego wyjdzie, ale na wyświetlaczu coś tam widać. Aparat działa tylko w trybie największej przesłony, co nie jest dobra wiadomością z dwóch powodów. Raz, że głębia ostrości jest niewielka. Dwa, że przy tak małej głębi ostrości ciężko będzie poprawnie wyostrzyć. A ostrość z racji zaklepjonych styków moge ustawiac tylko manualne. Czyli zdjęcia zwierząt, ptaków i wszelkich obiektów w ruchu mogę sobie darować... Zapowiada to całkiem nową jakość w kategorii obsługi aparatu, ale jak się nie ma co się lubi.... 
/Po powrocie do kraju okazało się, że zdjęcia jakieś jednak wyszły, dzięki czemu ten blog będzie miał ciąg dalszy. Sporo nieostrych, a do tego jako bonus kilkadziesiąt ujęć z krainy wulkanów nie zapisało się poprawnie i nie dało się ich odczytać. Ech.../



Z prawej mijamy aktywny wulkan. Z mniejszego wierzchołka wydobywa się dym. To wulkan Ollague /5865m/ Leży dokładnie na granicy z Chile. Domagamy się postoju by na spokojnie przyjrzeć się widokom. Ale kierowca mówi, że za chwilę będzie piękne widokowe miejsce postojowe.  


I ma rację. Po pięciu minutach stajemy w tłumie innych jeepów w Punkcie Widokowym Wulkanu Ollague. Nie dość, że widok jest doprawdy niesamowity, to jeszcze niebo zostało przepięknie ozdobione delikatnymi chmurkami. Ależ to wygląda! 


Z lewej wulkan Caquella, z widowiskową chmura nas swoim wierzchołkiem.




Na wprost wulkan Canapa


I wreszcie po prawej wulkan Ollague.




Dobrze widać dymiący boczny wierzchołek.



Udaje się zrobić także panoramę wszystkich trzech wulkanów.


Po 30 minutach powoli zbieramy się do samochodów.


Pogoda zrobiła się przepiękna. Dalej musi być tylko lepiej. I będzie już za chwilkę... cdn

cz. 46 - Lima czyli surrealistyczne pożegnanie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz