Dzień 28. Góry Ferańskie.
Rano wizyta na bazarze, znów jakieś zakupy. Choć nie te imponujące kolorowe torty ;-)
Zbieramy się do drogi. Dzieci akurat wracają ze szkoły.
Jedziemy na wschód, na Kazarman.
Droga wpierw asfaltowa po jakimś czasie zamienia się w szutr. Mijamy wioskę, gdzie na głównej drodze suszono ziarna słonecznika. Trzeba uważnie przejechać poboczem, by nie wpaść do rowu lub nie rozjechać ziaren.
Tutejsze góry są już zupełnie inne. Pojawia się roślinność. Zieleń i drzewa. Mijamy mnóstwo uli.
Droga pnie się coraz wyżej i wyżej. Krajobrazy przypominały mi Gruzję.
Niedaleko przełęczy widzimy kilkadziesiąt krążących wielkich orłosępów. Gdzieś w dole, w żlebie musi coś leżeć, co je tak tu przyciąga. Fantstyczny widok, bo szybują dostojnie nad nami. Czasem wręcz na wyciągnięcie ręki.
Widoki po drugiej stronie przełęczy są wręcz magiczne. Góry po horyzont. I do tego w zachodzącym słońcu.
Zjeżdzamy w dół. Spotykamy dwóch rowerzystów ze Stanów. W drodze od kilku miesięcy.
Od dziś się to stanie regułą. Codziennie będzie spotykac podróżników na rowerach. Jedziemy powoli i patrzymy się w każdą stronę.
Rozbijamy się w góach wśród stad koni, krów, baranów. Wśród jurt i Kirgizów na koniach.
Na koniec tego magicznego dnia upodobniłem się do Kirgizów.
Pięknie. Aż cieżko zasnąć z wrażenia.
Spis treści:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz