Dzień 5. Kazachstan
Rano wszystko mokre. Dzień zaczyna się więc od suszenia rzeczy z nocy. Podczas śniadania do wodopoju podchodzi stado koni. Robi się całkiem fotogenicznie.
Gdzie nie spojrzeć, dookoła cmentarze. Z miejsca naszego noclegu naliczyłem 6 cmentarzy rozsianych gdzieś na horyzoncie.
Zwijamy się. Podjeżdżamy do wsi naprawić auto. Tu widzimy naszego pierwszego wielbłąda! Stoi zaprzęgnięty do wozu.
Szukamy spawacza. Wioska składa się z kilkunastu zagród. Ale miejscowi potrafią wszystko. Spawać też ;-) Naprawa trwa kilka godzin. Gorąco. 37 stopni.
Gorąco. 37 stopni w cieniu ;-)
A wioska wygląda jak spalona słońcem z lekkim niebieskim akcentem.
Naprawa zakończona. Tak wygląda nasz dobroczyńca.
A tak jego posiadłość ;-)
Zajeżdżamy nad rzekę by się trochę schłodzić. Kąpią się kobiety z dziećmi z wioski. Kobiety kazachskie kąpią się w sukienkach.
Jedziemy w końcu. Daleko nie ujechaliśmy, bo widzimy pięknie pozujące wielbłądy na tle, jakżeby inaczej, cmentarza.
Droga prosta. Wokół płasko i pusto. Stajemy przy kolejnym malowniczym cmentarzu.
Wygląda niesamowicie, zwłaszcza drewniane grobowce. Prawie jak jakaś miniaturka starego miasteczka.
Za miastem Atyrau pojawia się dobra droga i wieczorem przekraczamy rzekę Embę. Przejechaliśmy już ponad 3000 kilometrów i jesteśmy w Azji! Mijamy niekończący się pociąg.
Śpimy gdzieś koło cmentarza. Bo jakże by inaczej!
Spis treści:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz