Dzień 7. Uzbekistan. Morze Aralskie.
Spanie pod gwiazdami ma jeszcze jedną zaletę. Rankiem wystarczy odwrócić się na jeden bok i można podziwiać.
Dziś naszym celem jest Morze Aralskie. Podjeżdżamy do pierwszej miejscowości skręcamy w dziki step. No może nie taki dziki, jedziemy wzdłuż linii elektrycznej i trochę na azymut w stronę Kulba-Ustyurt.
Po Po drodze tradycyjnie dzikie wielbłądy wdzięcznie pozujące do obiektywu. Albo raczej zupełnie niewzruszenie siedzące przy wodopoju i nie zwracające na jakąś wycieczkę "japończyków" Wodopój nie wyglądał zbyt pięknie. Ale co tam wrażenia estetyczne. Najważniejsze, że w środku pustyni jest woda!
Wioska Kulba - Ustyurt to kolejny Sam Koniec Świata. Pusto, dziko i sowiecko. Morze Aralskie oddaliło się stąd o około 50 km. Widziano je tu ostatni raz w 1960 roku, gdyż za czasów ZSRR wymyślono, że Uzbekistan będzie najlepszym miejscem do uprawy bawełny. A że taka uprawa potrzebuje ogromnej ilości wody, pobudowano setki kilometrów kanałów irygacyjnych, które sprawiły, że do Morza Aralskiego dostawało coraz mniej wody z dwóch wielkich rzek Azji Środkowej: Amu-Darii i Syr-Darii. Obecnie nawet nie dochodzą do ujścia, ginąc gdzieś na pustyni. Kilkanaście lat temu zasolenie morza stało się tak duże, ze wyginęły wszelkie ryby. Obecnie zniknęło już ok 80% powierzchni akwenu.
Największe wrażenie robiły ogrodzenia wykonane z wielkich rur, które zostały tu z czasów jakiegoś kolejnego ambitnego planu pięcioletniego.
Jedziemy więc nad wodę. Po jakiś 40 km docieramy do dawnego brzegu. Jest strome, dawne dno leży ok. 100 niżej.
Po kolejnych 10 km widać morze! W sumie mamy szczęście. Zdążyliśmy zanim wyschnie całkowicie. Niestety nie daje się zjechać nad brzeg. Skarpa jest zbyt duża, a zjazdu nie widać.
Wracamy więc na południe
W końcu znajdujemy drogę w dół, ale do wody stąd to już z 70 km, wiec z żalem porzucamy myśl o noclegu przy brzegu. Jedziemy do Mojnaku po dnie dawnego morza
Mojnak, leżący obecnie na środku pustyni, bądź na środku niczego, ma w herbie wyskakująca rybę z wody, a przy głównej ulicy kuter-pomnik. Jest plaża, nadbrzeże. I tylko wody brak. Taki zupełny Środek Niczego. Atmosfera jakaś taka nieopisana. Czas tu chyba płynie kilkukrotnie wolniej niż gdziekolwiek indziej. Mieszkają tu głównie starsi ludzie opiekujący się swoimi wnukami, reszta pracuje gdzieś daleko, tam gdzie jest jakaś praca. Bo tu nie ma nic do roboty. Zostały tylko rdzewiejące kutry, nawiewany od strony morza piasek i zamknięta fabryka konserw rybnych.
Zajeżdżamy pod pierwsze łodzie. Niestety zepsul sie przedni naped i stajemy w piasku. Następne cztery godziny usiłujemy sie wykopać i przepchać na bardziej utwardzoną drogę.
Pomagają nam dzieciaki ze wsi, potem jeszcze dochodzi mężczyzna z łopatą. Decydujemy się spać przy statkach. Rozkładamy się z całym dobytkiem. Stolik, krzesełka, karimaty, śpiwory, butla, garnki. W międzyczasie przychodzą milicjanci - ot tak pogadać, potem miejscowy sołtys. Zapytuje czy czegoś nie chcemy. Przywozi baniak wody, a do tego chleb i smażoną rybę. Potem jeszcze przychodzi dozorca, którego jedynym zadaniem jest pilnowanie ruin kilkunastu zgromadzonych przy dawnym brzegu statków . Rozmawiamy jeszcze długo po zapadnięciu zmroku.
Spis treści:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz