Dzień 17. Kirgistan. Pik Lenina.
Pobudka. Widoki jak wczoraj. A może jeszcze piękniej.
Po śniadaniu zjeżdżamy w dół i jedziemy wpierw do Sary-Tash po drobne zakupy. Plan jest taki, że jedziemy do Tadżykistanu od strony Kyzył-Art, bo jak plotki głoszą Pamir Highway zamknięta jest dopiero od Murghab. Od kilkunastu dni wiemy, że Górny Badachszan, czyli cały wschodni Tadżykistan, są zamknięte z uwagi na toczące się walki pomiędzy stroną rządową a miejscowymi góralami. Liczymy, że sytuacja zdąży się unormować akurat na nasz przyjazd.
Zatrzymaliśmy się przy moście, od razu pojawiły się dzieciaki.
Jest też stara tablica.
Smutne te barakowozy. No nie pasują.
Zajeżdżamy jeszcze na chwilkę do Sary-Tash. W sklepie nawet spory ruch.
Ruszamy na przełęcz. Po prawej widzimy stację radarową kirgiskiej armii.
Po drodze widzimy to coś ;-) Ciężarówka z sianem z "lekkim" przechyłem. Ona naprawdę jechała. Powoli, ale zawsze.
Przełęcz Kyzył-Art leży na wysokości ponad 4200m. Ale wiemy, że posterunek jest znacznie niżej, jakieś 15 kilometrów przed granicą.
W końcu jest posterunek. Niestety wita nas wiadomość, że dalej nie pojedziemy. Innostrańców Tadżycy nie puszczają, więc oni nas na przełęcz też puścić nie mogą. Cóż, życie. Wracamy do Sary-Tash, gdzie mamy się spotkać ze znajomymi z Polski, którzy akurat byli w okolicy.
W knajpce zjadamy szorbę, czyli zupę - rosół z baraniny z ugotowanym całym ziemniakiem, plastrem marchewki i kawałkiem mięsa.
Znajomi dojechali, robimy małe zakupy na wieczór zwiedzając przy okazji Sary-Tash.
I po raz kolejny jedziemy pod Pika. Tym razem w inne miejsce, nad bardzo urokliwe jeziorko.
Wieczorem mała zabawa, nie ma jak wódka na 3500m. Z tej okazji nawet Lenin wysedł zza chmur ;-)
Spis treści:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz