niedziela, 15 września 2013

[azja środkowa] Dzień 3. W drodze.

10 sierpnia 2012
Dzień 2. Ukraina/Rosja

Rankiem znów podziwiamy uroki naszego noclegu. Znów całkiem ładnie.





Trasa przez Ukrainę leci szybko. Mijamy kilometry słoneczników na polach. Aż się proszą by stanąć i zrobić im zdjęcie.





Za Donieckiem, który minęliśmy jak prawie wszystkie większe miasta obwodnicą, na horyzoncie zaczęły wyrastać  kolejne gigantyczne kopce kreta. Znaczy hałdy. Napotykamy też startujący odrzutowiec ;-)



W końcu granica. Młody ukraiński pogranicznik z zainteresowaniem spojrzał na nasze radio CB.
- Eta radiostancja? Dakumienty!
- Niet, eta CBradio.
- Eee, nie lzia.
- Eee, charaszo, charaszo.
Poszedł więc zameldować przełożonemu, że znalazł jakiś szpiegów. Ale ten spojrzał na nas, popatrzył zmęczonym południowym słońcem wzrokiem i machnął ręką.
Rosja wita nas pięknymi blondwłosymi celniczkami. Ach. Wszyscy pomocni i pogodni. Cała granica zajęła nam tylko godzinę. Jesteśmy w szoku. Pierwsza stacja na granicą - diesel 26 rubli ( 2,6zł ). Można tankować i jechać!



W pierwszym miasteczku za granicą chcemy wymienić walutę. Bankomatu nie ma, kantorów też. Taksówkarze też nie chcą pomóc. W takiej sytuacji należy postąpić wedle hasła: “spytaj milicjanta, on ci wskaże drogę”. Zaczepiony na tą okoliczność miejscowy mundurowy, słysząc, że mamy problemy, ze zrozumieniem kiwa głową. Każe nam jechać za jego autem. Dojeżdżamy na jakieś przedmieście, asfalt już dawno się skończył. Stajemy przy jakimś domu mocno zasłoniętym przez wysoki i szczelny mur. Za chwilę wychodzi jakiś zakapior w poplamionej koszuli z brzuchem na wierzchu. Na twarzy wypisane przywództwo miejscowej struktury “gospodarczo - rozbójniczej”. Szybko i sprawnie dogadujemy się ile i za ile. Szybka wymiana i dziękujemy. Życzymy sobie nawzajem miłego dnia i po chwili jedziemy dalej, nadziwić się nie mogąc jaki tez świat jest ciekawy.  Jeśli tylko o coś trzeba się spytać - spytaj milicjanta. No bo kto będzie lepiej orientował się w okolicznej rzeczywistości jak milicja. Ten patent na wschodzie sprawdza się doskonale.
Są ruble, można kupić od babuszki jeszcze gorące piriżki z kapustą. Tłuste, gorące, chrupiące. Zapite kwasem chlebowym i już czuję, że żyję. Jeszcze łyk zimnego piwa i już jest dobrze. Pod wieczór mijamy szeroki na ponad kilometr Don i znajdujemy nocleg na stepie z suchym jak wiór drzewem na wyciągnięcie ręki. Ognisko.


Spimy w naszym milongwiazdkowym hotelu. Niektóre gwiazdy spadają, doliczyłem do czternastej i zasnąłem.

Spis treści:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz