Antyatlas
Syci wrażeń z pustyni ruszamy w kierunku oceanu. Przed nami ponad 800 kilometrów jazdy bezdrożami południowego Maroka, poprzez pasma Antyatlasu. Mijamy Rissani.
Poruszać się po drodze, jak wiadomo, można w zasadzie wszystkim Od osiołka po ciężarówkę.
Ruszyliśmy koło południa. Jedziemy w zasadzie pustynią. Jest bardzo gorąco. A nasze auto, owszem ma klimatyzację. Tyle, że nie nabijaną chyba nigdy. Ale trudno się przyczepić.
Miała byc klima? Jest.
Głośno dmucha? Dmucha.
A, że dmucha gorącym powietrzem... Cóż.
Droga z początku była bardzo dobra, ale zaraz po tym jak ją pochwaliliśmy, zaczęły pojawiać się zdradzieckie dziury, czasem na głębokość koła. Trzeba było zwolnić, by zachowac szanse na szczęliwy dojazd do oceanu.
Czasem się trafi jakaś miejscowość. Wypalona od słońca, o tej porze niemal całkowicie wyludniowa.
Krajobraz to połączenie gór i pustyni. Sucho. I gorąco.
Gdzieś od Tazzarine droga się poprawia.
Zatrzymujemy się w Tazenakht na bardzo smaczny obiad. Już późne popołudnie. Będzie jechało się teraz znacznie lżej.
Na noc zatrzymujemy się w niewielkim miasteczku Irherm. Znaleźliśmy jeden hotel. Jego zaletą było to że w ogóle był. Wadą, że prysznic nie działał. Ale pokoje nawet czyste, cena w granicach 15 zł rekompensowała te niedogodności ;-)
Rano, wyspani i wypoczęci ruszamy dalej. Zostało już niewiele, ze 300 kilometrów.
Dziś na trasie więcej wiosek, ludzi.
A nawet zwierząt.
Droga była dziś bardzo dobrej jakości, toteż szybko zbliżaliśmy się do celu.
Pojawiła się zieleń. Co prawda były to kaktusy, a dokładnie opuncja, ale zawsze...
Urocza, kwitnąca opuncja zasługiwała na specjalna sesje fotograficzną ;-)
Dojechaliśmy do Tafraoute. Ale co tam zobaczyliśmy, będzie w następnym odcinku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz