W Vanie z rana podjechaliśmy na dworzec. Komunikacja w Turcji, nawet tej wschodniej, "azjatyckiej" stoi kilka poziomów wyżej niż ta w Polsce. Nowoczesne, wygodne autobusy, panele z muzyką i TV przy każdym siedzeniu, klima, obsługa roznosząca napoje zimne i gorące, słodycze... Do tego nie ma problemów ze znalezieniem właściwego autobusu. Wystarczy, że pojawiliśmy się w okolicy dworca, już zapytano nas gdzie chcemy jechać. Za chwilę zostaliśmy zaprowadzeni do właściwej kasy, a później do autobusu. Nasz jechał do Adany. My mieliśmy jechać do miasta Batman a potem przesiąść się w dolmusza do Hasankeyf. Jakie to proste. Oczywiście zdążyliśmy jeszcze wypić herbatę ;-)
Ruszyliśmy. Po drodze piękne widoki na jesienną południowo-wschodnią Anatolię.
No i oczywiście na jezioro Van.
Po drodze nieoczekiwany postój - roboty drogowe, akurat by nasycić się widokami.
Przejechaliśmy przez zachęcająco wyglądające miasto Bitlis. Cóż. Zostaje za nami tak jak i Nemrut Dagi, ale trzeba mieć do czego tu wracać ;-)
Zjechaliśmy kilkaset metrów w dół. Krajobraz zmienił się znacząco.
Kolejne miasto...
Dojechaliśmy do Batman. Wysadzono nas przy obwodnicy. Podeszliśmy się zapytać kierowcy busika gdzie dworzec. Kazał wsiadać i zawiózł nas kilka kilometrów do dworca i pokazał biuro spod którego odjeżdżały dolmusze do Hasankeyf. Czekanie mija nam na kolejnej herbacie. W końcu jest bus. Jedziemy.
45 minut i jesteśmy.
Bardzo chcieliśmy tu przyjechać. Hasankeyf leży nad Tygrysem i już zupełnie niedługo niestety ma być zalane wodami projektowanego wielkiego zbiornika. Na stromej i wysokiej skale zbudowano dawno temu miasto, częściowo mieszczące się wewnątrz skał.
Wpierw szukamy noclegu. Wyboru nie ma. Obskurny motel, dość drogi ( 70 TL za 3 osoby ). Ale jak nie ma konkurencji to cóż... Idziemy przejść się w stronę starożytnego miasta. Mijamy meczet El-Rizk Camii z XV wieku z bocianim gniazdem na szczycie minaretu.
Dochodzimy do mostu nad Tygrysem. Słońce pięknie czaruje okolicę swoim światłem. Można tylko stać i podziwiać.
W rzece dzieciaki łowią ryby.
Ryby łowiono też z mostu. Z jakim skutkiem, nie wiemy - przy nas nic nie złapano.. Ale skoro stoją i łowią... ;-)
Poszliśmy coś zjeść. Też tak jakoś bez rewelacji, ale ajran pierwszorzędny, bo z z dodatkiem mleka owczego.
Turystów brak. Jesteśmy jedyni. Z reguły turyści są tu przywożeni autokarami na godzinną wycieczkę. Jeszcze spacer na most z widokami na miasto.
Wschodzi księżyc...
A my spać. Rano z okna "hotelu" widzimy treningową walkę kogutów
Idziemy zwiedzać. Jeszcze zupełnie pusto. Stoiska wszelakich pamiątek czekają na swoich kupujących
Samo miasto - z ok. X-XII wieku bardzo ciekawe.
Infrastruktura turystyczna /toalety/ - jak widać jest ;-)
W dole widać filary starego mostu ( XII w. )
Na szczycie miasta ruiny Małego i Wielkiego Pałacu i Wielkiego Meczetu, który wyglądał na odbudowywany.
Po drugiej stronie wąwozu - pozostałości klatki schodowej wykutej w skale.
Widok na miasto z góry.
Podjechał autokar z turystami. Wysypali się, podeszli pod skałę. Kilku podeszło ciut wyżej, nie minęło 15 minut - już ich nie było.
Wróciliśmy do "hotelu". Tak wyglądał.
Pakowanie, herbata. i dolmusz do Midyat...
Cz. I - Ani
Cz. II - Ararat
Cz. III - Van
Cz. IV - Hasankeyf
Cz. V - Mardin
Cz. VI - Diyarbakir
Cz. VII - Urfa
Cz. VIII - Kapadocja I
Cz. IX - Kapadocja II
Część X - Stambuł
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz