Latino - cz. 16
9 września 2014
W drodze do Boliwii czyli wesoła granica której nie widać.
W Puno zaraz po wyjściu ze statku skierowaliśmy się w stronę obiadu. Akurat przy porcie wybór restauracyjek był dość duży. Ceny umiarkowane, ale jednak turystyczne. Standard odpowiadający smażalni dorsza nad polskim morzem. Porcje duże, wszyscy się najedli, 15-20 soli zaplacili. Na dworzec dojechałem rikszą za całe 2 sole. Raz się żyje. Kupujemy bilety w dworcowej agencji. Jednak zakup biletu to nie wszystko. Tutejszą specyfiką jest to, że prócz biletu trzeba wykupić dodatkowy bilet za korzystanie z dworca. Jest to suma niewielka, jedna, dwie sole. Kolejną ciekawostką, jest to, że przy kupnie biletów trzeba podać dokładne dane: numer paszportu, wiek, zawód (!), narodowość. I to będzie się powtarzało za każdym razem. Każdy bilet, nocleg, wycieczka. Wszystkie rubryki powtarzamy i wypełniamy jak mantrę.
Nasz cel na dziś to Copacabana, pierwsza miejscowość po stronie boliwijskiej.
Podjeżdza autobus. Przed wejściem jeszcze jedna kontrola, tym razem bilety i paszport. W końcu siedzimy i ruszamy. Jedziemy cały czas brzegiem jeziora. Jego bliskość sprawia, że nie ma tu jakieś pustki, co chwilę mijamy miejscowość lub pojedyncze gospodarstwa. Czasem trafi się coś specjalnie dla nas, turystów. Jak kiczowate figurki Indian w strojach ludowych. To akurat przypomina zapewne o tym, że teren w okolicy Puno znany jest na całe Peru jako silny ośrodek folkloru. Ponoć doliczono się tu 300 festiwali folklorystycznych rocznie.